Forum Klan ArsMoriende Strona Główna Klan ArsMoriende

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

SAMOTNA WIEŻA

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klan ArsMoriende Strona Główna -> Multimedia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Thal



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 283
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Czechowice

PostWysłany: Czw 3:41, 09 Lut 2006    Temat postu: SAMOTNA WIEŻA

Chciałbym się pochwalić moim ledwo co ukończonym opowiadaniem :D (pierwszym jakie napisałem) Choć krótkie pisałem je szmat czasu, tzn pisałem jak miałem natchnienie, pod wpływem impulsu, a że żadko takowy miałem więc troche mi stym zeszło :) No nic, życze miłej lektóre (jak komuś się chce wogóle czytać:P).

SAMOTNA WIEŻA


-Anni, wspaniała i piękna dziewczyna - pomyślał Herh - oby było mi dane ujrzeć ją, choć raz jeszcze, i oby ona modliła się do wszystkich bogów, aby było mi to…
Rozmyślania tarczownika przerwał ochrypły, bardzo niemiły głos generała Sarnoxa, człowieka potężnie zbudowanego, ale również i doświadczonego w latach.
-Dooo broniii - zakrzyczał z całych sił - słońce zaraz wyznaczy początek bitwy. Bitwy, której nie możemy przegrać!! Macie walczyć, siekać, rąbać, kłuć, nabijać, jak same demony wcielone tak, aby nasi wrogie bali się nas jak wcielonych demonów!!! - gdyby Ci piechurzy nie znali generała, a znali go bardzo dobrze, zapewne uznaliby go za takiego demona wcielonego, albo jakiegoś porąbanego wojennego świra.
- Zrozumiano?! - Zakrzyczał, już niemal z pianą w ustach.
-Tak jest!! - Odkrzyknęli chórem wojacy.
Parę chwil potem poganiani przez demonicznego Sarnoxa piechurzy i konni zajęli swe miejsca w szyku na płaskim wzniesieniu. Za wzniesieniem rozciągała się ogromna i niezwykle równa dolina, której harmonijną równość zakłócały jedynie gdzie niegdzie bezwładnie rozsypane skałki oraz nie wysoka, podniszczona wieża, która swym położeniem, którym był sam środek doliny, intrygowała Demonicznego jak i również jego podwładnych, którzy demonami stać się mięli.
-Po jakiego demona ktoś w ogóle stawiał tu tę wieżę - rozmyślał Breg - jak już musiał ją tu postawić, mógł, chociaż zburzyć tę karykaturę szpecącą to piękne pole bitwy, gdy się wyprowadzał, teraz będzie tylko demon jego mać przeszka …
Filozoficzne wywody włócznika na temat frapującej nie tylko jego wieży na samym środku przyszłego pola bitwy, przerwało donośne, wręcz wgryzające się w uszy wycie rogu bojowego. Bowiem to właśnie teraz po drugiej stronie doliny, na drugie płaskie wzniesienie wyszła armia przeciwnika, która to miała pomóc w transformacji podwładnych Sarnoxa demonicznego w same demony wcielone.
Nie minęła chwila po skończeniu wypróżniana płuc Demonicznego w bojowy róg, gdy pojawiły się pierwsze okrzyki bojowe. Zaraz po nich z obu stron, z obu wzniesień spadły pierwsze lawiny uzbrojonej po zęby masy, które za kilka chwil miały ze sobą rozpocząć pełną krwi walkę o dominacje nad doliną.
-He he he he, taką wojaczkę to ja rozumie - myślał zadowolony Gebbul - w ostatnim szeregu to ja mogę na każdą wojnę chodzić, zanim w ogóle dostane się do wal …
Z toku rozmyślań wybiło go w przenośni i dosłownie potknięcie się w biegu o nie wielki głazik ledwo wystający z ziemi. Piechur poleciał do przodu, przez co popchną szarżującego tarczownika przed sobą. Gdy zadowolony ze swej pozycji nieszczęsny piechur zsuną się już ze swego towarzysza poleciał wprost, na równie nie pozorny, co poprzedni głazik i rozbił sobie na nim swój nie zbyt rozgarnięty czerep.
Najokrutniejsza walka toczyła się w samym środku doliny, wokoło wieży, niczym oko cyklonu zabierając ze sobą kolejne ofiary.
Do tego kotła wpadł nagle kolejny piechur Demonicznego, Breg, który przedzierał się, dość dobrą chwile przez toczone nieco dalej od kotła potyczki i od razu zabrał się do roboty – w mgnieniu oka doskoczył do pierwszego przeciwnika i po krótkiej wymianie ciosów i bloków pierwszy raz i jak się wydawało ostatni w życiu stracił prawe ramię, po czym z przerażeniem w oczach i z ustami w niemożliwy sposób wykrzywionymi do krzyku upadł na ziemię.
Nikt tego nawet nie spostrzegł, nie zauważył choćby przez chwile upadającego na ziemię jednorękiego człowieka - a już na pewno nie generał Sarnox, który swym potężnym, majestatycznym toporem oburęcznym masakrował kolejnych przeciwników, czyniąc prawdziwe spustoszenie w zastępach wrogiej mu od zawsze armii.
Bitwa wrzała, okrzyki zwycięstwa, jak i odgłosy rozrywanego czy rozłupywanego ciała niosły się echem daleko poza dolinę.
Herhowi szło całkiem nieźle w tym istnym oku wojny, ale i na niego przyszła kolej by poddać się zwątpieniu i zaczynaniu myśleć o znalezieniu jakiejś kryjówki. W ten na jego rozlatany wzrok natknęła się wieża - to jest to - pomyślał - tam się ukryje!
Momentalnie ruszył w stronę wieży, a szał w jego oczach zastąpiła desperacka żądza przetrwania. Szybko jednak drogę zagrodził mu wrogi żołdak wywijający swym toporem w niebagatelny sposób. Herh z desperackim okrzykiem doskoczył do niego, potężnym ostrzem sparował równie potężne uderzenie topora, poczym z całych sił odbił topór przeciwnika i zatopił klingę swego miecza w jelitach wrogiego piechura. Po tej potyczce dobiegł już do samej wieży, ale pech chciał, że drzwi do niej najwyraźniej znajdowały się po drugiej stronie.
Wokoło niego walka toczyła się pełną parą, jak na razie wszyscy mięli, co robić, więc nikt go nie zauważał. Herh bez oporu obchodził wieże, lecz do czasu. Gdy klamka wrót była już na wyciągniecie ręki zdesperowanego Herha, który miał stać się demonem, doskoczył do niego wyjątkowo obrzydliwy przeciwnik dzierżący dwa miecze i momentalnie rozpoczął grad ciosów na Zdesperowanego. Herh robił, co mógł, aby parować ciosy, ale zaczynało być ich zbyt wiele, zaczęły być zadawane zbyt szybko, nie było już miejsca na atak, było miejsce jedynie na rozpaczliwą obronę. Gdy Zdesperowany miał się już poddać, nagle ciosy ustały, a brzuszysko szpetnego przeciwnika przyozdobił grot włóczni. Herh nie zastanawiał się długo, kto powalił jego wroga, kto go uratował. Z hukiem wpadł do środka - prewencyjnie staranował drzwi by nie tracić cennego czasu, na zawód spowodowany niemożnością ich otwarcia w konwencjonalny sposób. Zamkną za sobą drzwi. Pierwszym lepszym meblem, do jakiego się dorwał, zabarykadował wrota, po czym usiadł opierając się o podniszczoną ścianę.
Teraz dopiero to zaczął rozglądać się po jego zbawczym pomieszczeniu.
Dookoła pomieszczenia, w którym się znalazł, porozstawiane były różnego rodzaju meble, znajdujące się w całkiem dobrym stanie. Osadzony dość nisko strop podtrzymywały symetrycznie postawione dwie kolumienki, na których widniały jakieś tajemnicze runy, w żaden sposób nieznane Herhowi.
Światło wpadające przez niewielkie okno zdradzało również Ocalonemu prostokątną klapę, w podłodze, niczym niezabezpieczoną. Wojownik mimo natłoku myśli, oraz położenia, w jakim się znajdował nie walczył długo ze swoją żądzą ciekawości. Podszedł do klapy i chwycił za uchwyt. Klapa podnosiła się topornie, robiąc przy tym spory hałas, gdyż zawiasy były mocno przerdzewiałe. Mimo trudności, powoli Herhowi ukazywał się ciemny otwór w podłodze. Promień światła, rzucanego z małego okienka, wpadł teraz w czarną dziurę, jednak w jakiś sposób, nie był w stanie choćby odrobinę rozproszyć ciemności.
Herh stwierdził, iż po ciemku nie ma sensu się tam pchać, więc wrócił na swoje miejsce, usiadł, i zajął się jedynym przychodzącym mu do głowy zajęciem.
-Ciekawe, że nikt nie próbuje nawet się tu dostać - zamyślił się - nikt nie dobijał się do drzwi, odgłosy walki wciąż słychać, może by tak wyjrzeć przez okno? - myślał intensywnie - Nie lepiej nie, jeszcze ktoś mnie zauważy …
Po raz kolejny jego rozmyślania zostały przerwane, jednak nie przez krzyk jakiegoś piechura, którego właśnie w mało chirurgiczny sposób wykastrowano, nie przez ochrypłe okrzyki Demonicznego. Lecz przez odgłos lądującej na podłodze, ubranej w poszarpane, czarne szaty istoty. Herh znieruchomiał. Serce zaczęło walić mu jak szalone. Nie mógł się poruszyć. Nie był wstanie nawet wypuścić powietrza. Istota stała chwile nieruchomo, Herh nie widział jej oczu skrytych w ciemnościach, ale wiedział, że wpatruje się w niego. Poruszyła się. Teraz promień światła, w który weszła ujawnił jej twarz. Potwornie koścista, niemal zupełnie biała, rodem z najstraszniejszych koszmarów.
Zatrzymała się. Jej usta nawet nie drgnęły.
-Nie wiem skąd się tu wziąłeś - Herh słyszał ją, nie wiedział, jak, ale ją słyszał, mimo iż nawet na moment nie poruszyła ustami - nie wiem jak się tu znalazłeś - głos w jego głowie był niesamowicie upiorny, straszny, ostry, zły, chciał się go pozbyć, nie słyszeć, ale nie mógł, nic nie mógł - ale wiedz, że jestem ci wdzięczny.
Wojownik podniósł się z ziemi. Nie wiedział, dlaczego to robi, nie wiedział jak to robi, przecież przed chwilą nic nie mógł, nie wiedział, co się z nim stanie, nie wiedział nic.
Bitwa trwała do samego wieczora, obie strony konfliktu odniosły ogromne straty, wokoło Samotnej Wieży leżało mnóstwo zmasakrowanych, w większości rozczłonkowanych ciał.
Nikt nie próbował szukać schronienia w wieży, jakby istniała ona tylko dla tego jednego, który miał być przeznaczony, do przedłużenia życia jej stałego mieszkańca.

*
Połączona siła blasku tarczy księżyca oraz pięknych gwiazd, którymi licznie usiane było nocne niebo, oświetlała teraz Dolinę Mgieł – miejsce licznych potyczek rasy ludzkiej z rasą Elfów. Panowała cisza, choć Przeznaczenie tych krain „wiedziało”, że zostanie ona zaraz przerwana. Każdej nocy, w każdą porę roku, gęsta mgła spowijała cały obszar doliny, jakby jakaś siła wyższa chciała ukryć spoczywające na niej makabryczne świadectwa rzezi, jakiej dokonały Elfy na ludzkich armiach, wieki temu. Pod tą zasłoną spoczywały setki jak nie tysiące kurhanów, masowych mogił, cmentarzyków czy w końcu pojedynczych, porozrzucanych bezwładnie grobów. Wszystkie te miejsca pochówku były zaniedbane, żaden, choćby jeden znicz, nie płoną teraz na żadnym z grobów. Nikt ich nie odwiedzał, nikt nie modlił się do żadnego z bóstw prosząc o spokój dla zmarłego, nikt nie składał choćby czci uczestnikom tej rzezi, nikt nie mógł. Po całych wiekach krwawych wojen, po setkach makabrycznych bitew, rasa ludzka została doprowadzona niemal do całkowitej zagłady przez szlachetną, wydawać by się mogło, rasę Elfów. Ostatnie ludzkie królestwo Solenoru, jedyna teraz ostoja dla ludzi, zostało zepchnięte daleko do Południowych Gór, gdzie mogło wraz z jego mieszkańcami trwać w nieodepchniętej nadziei na przezwyciężenie dominacji Elfów, nad niemal całym znanym ówcześnie światem. Znaleźli się jednak tacy, którzy zdołali zasymilować się z rasą Szlachetnych i zamieszkać w ich królestwach, w większym bądź w mniejszym stopniu poddając się woli Elfich władców. Byli również ludzie, którzy znaleźli pomoc u Elfów, które w przeciwieństwie do większości swojej rasy nie odczuwały nienawiści do nich i przygarniały ich pod swoje dachy. Niestety żaden człowiek nie mógł czuć się bezpiecznie, czy to w mieście, czy poza nim, gdyż wszyscy oni mieli prawa niewiele większe od zwykłego niewolnika, przez co często właśnie nimi się stawali.
Cisza przerwana. Odgłos nadjeżdżających z oddali konnych, któremu wtórowały przeraźliwe krzyki raz to kobiety, raz to mężczyzny – były to krzyki ludzkie. Wkrótce z mgieł zaczęły wyłaniać się kształty pędzących jeźdźców na swych rumakach, przemierzających Dolinę Mgieł w tylko im znanym celu. Było ich pięciu. Pięć czarnych zjaw płynących przez wieczny ocean mgły. Dwie z nich wlokły za sobą dwa ludzkie cienie.
Po chwili, oczom elfich jeźdźców, poczęła wyłaniać się ze ściany mgieł sylwetka niedużej, zniszczonej przez czas wieży. Szlachetni zatrzymali się, zza nich słychać było ciężkie sapanie ich ofiar. Cała piątka odziana była w ciemne, maskujące płaszcze, a przez twarz każdego z nich przewiązana była zielona chusta. Tylko jeden z nich miał założony na głowę prymitywny
diadem, z mizernym diamencikiem u jego czoła. Przemówił.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział spokojnym głosem – rozwiążcie ich.
Jego twarz przybrała niemiły wyraz, szlachetne rysy twarzy wykrzywiły się teraz w przebiegłym uśmiechu.
Dwóch Elfów podeszło do leżących bezwładnie na ziemi kobiety i mężczyzny, reszta została przy koniach.
Ludzie odziani byli w zwykle podróżnicze ubrania, z których prawdę mówiąc niewiele teraz pozostało. Te części ubioru, które pozostały całe, ubrudziły się niemiłosiernie, nie dając po sobie poznać tym samym ich prawdziwej barwy.
Pierwszy z Elfów podniósł kobietę, co wyglądało raczej jak podnoszenie szmacianej lalki, gdyż czarno włosa kobieta wydawała się w ogóle nie reagować na to, co się z nią dzieje.
Podniósł ją, a ta jakby ocucona zdołała ustać o własnych siłach.
Gdy drugi Elf chciał podać rękę leżącemu i ciężko sapiącemu na ziemi mężczyźnie, ten odtrącił ją, na co natychmiastowo zareagowali wyciągnięciem szabli ci przy koniach. Wstał sam. Elfy z szablami zaniechały ataku.
- A teraz się zabawimy - powiedział spontanicznie, poczym zaśmiał się gromko Elf stojący przy kobiecie.
- Spróbujcie tylko tknąć Adelay, a przysięgam, że jeżeli nie teraz, to po śmierci wypruje z was flaki – wrzasną ciemno włosy mężczyzna, na co cała piątka Elfów wybuchła śmiechem.
- Dobrze powiedziane mały człowieczku – rzekł Elf z diademem u czoła – nie teraz.
- Źle natomiast, że po śmierci – odrzekł Elf stojący obok Rudgalda, poczym uderzył go niespodziewanie pięścią w twarz. Człowiek nie zdążył się obronić i siła, z jaką zadany był cios, powaliła go na ziemię.
- Radzę ci tam pozostać, chyba, że chcesz oberwać jeszcze mocniej – wygrażał się Elf.
- Lianisie – Elf stojący obok Adelay zwrócił się do tego z diademem – zabawimy się chwile z tą kobietą a potem zabierzemy się do roboty, w porządku?
- Dobrze, tylko jej nie zabijcie, będzie nam potrzebna.
Rozochocone Elfy pokiwały tylko głowami i rzuciły się na kobietę niemal tak, jak wygłodzone psy na mięso. Lianis pozostał na koniu, a bezradny Rudgald mógł jedynie przeklinać siebie w myśli, że zabrał swoją siostrę na tę wyprawę.

*
Południowe Góry tworzyły ogromne pasmo górskie ciągnące się przez całą południową część kontynentu, stąd prawdopodobnie wzięła się ich nazwa. Całe pasmo było niezwykle urozmaicone, występowały w nim szczyty zarówno te najwyższe jak i najniższe, te niezwykle strome jak i również łagodnie opadające. Latem śnieg pokrywał jedynie czubki tych najwyższych szczytów, jednak zimą spowijał swoją białą płachtą każdy zakątek Południowych Gór. W tych miejscach, gdzie zbocza gór pokrywały bujne lasy, blisko wartko płynących strumieni, osiedlili się Ludzie. Zakładali oni niewielkie wioski, w których życie toczyło się powoli, z dnia na dzień. Latem uprawiane było zborze, na niewielkich poletkach, umiejscowionych na łagodnych stokach górskich. Zimą zaś, Ludziom czas schodził na wyrąbie drzew i na polowaniach na rzadką zwierzynę. Niewielu z nich myślało już o Elfach, i o tym, co uczynili z Ludźmi, gdzie ich wypędzili, jak kazali im żyć. Wszyscy mięli dość własnych zmartwień, zwłaszcza zimą, która zawsze była sroga i nigdy nikogo nie oszczędzała.
- Gdzie u licha jest Gregor – rzekł czarnowłosy mężczyzna do trójki swoich przyjaciół, siodłających właśnie konie – Przecież musimy już ruszać.
- Spokojnie Rud, na pewno zaraz się zjawi – odrzekł mu jego kompan Frart.
- Wiesz przecież, że Greg ma w zwyczaju się spóźniać – dodał drugi z jego kompanów Konung.
Tak rozmawiając, czwórka znajomych stała na placu jednego z większych osiedli ludzkich, przygotowując konie do drogi. Przechodzący obok ludzie, z nadzieją kierowali swe spojrzenia na tych młodych mężczyzn, którzy lada moment mięli wyruszyć na ważną wyprawę, na wyprawę na tereny Elfów, u stóp Południowych Gór.
Cała czwórka była dobrze zbudowana, każdy z nich miał w mniejszym, bądź w większym stopniu zapuszczone włosy i zarost na twarzy. Wszyscy ubrani byli w proste skórzane ubrania, które miały ogrzewać ich podczas podróży przez zimne, wiosenne noce.
Po pewnym czasie, z jednego z pobliskich domów, wyszła młoda kobieta i od razu ruszyła w kierunku gotujących się do drogi wojowników. Choć ubrana była jak mężczyzna, jej krok pozostał jak najbardziej kobiecy, a jej długie czarne włosy pięknie przy nim falowały, dodając jeszcze więcej uroku do jej niemal perfekcyjnej twarzy. Jednakże ten wspaniały, pełen kobiecości wygląd krył niezwykle upartą i wojowniczą duszę Adelay.
Szybko doszła do mężczyzn, na co ci zareagowali bez większego wzruszenia, za wyjątkiem Rudgalda.
- A ty, dokąd młoda panno? – zapytał bez ogródek.
- Greg zachorował, więc jadę za niego – odpowiedziała pewnie Adelay.
- Greg zachorował? Przecież wczoraj był zdrów jak ryba – zdziwił się czwarty z mężczyzn Tomr.
- Zamknij się Tomr. Jest chory i już, a ja jadę za niego!
- Nikt nie powiedział, że możesz jechać Adelay – zaoponował Rud – wiem, że umiesz walczyć, ale to niezwykle niebezpieczna wyprawa i …
- Nie różni się niczym od poprzednich, na które jeździliście i nic wam się nie stało – przeszkodziła dziewczyna.
- Adelay, nie kłuć się ze starszym bratem, wiesz, że ojciec by mnie udusił jakby się o tym dowiedział.
Pozostali oglądali już z lekkim rozbawieniem kłótnie dwojga rodzeństwa, aż w końcu Frart im przerwał.
- Spokojnie, nie kłóćcie się tak – powiedział spokojnie, ale stanowczo – Adelay, twój brat mówi prawdę, to naprawdę ciężka wyprawa.
- Nie boję się, nie jestem jakąś tam Elfią paniusią, która wpada w panikę jak tylko złamie sobie paznokieć! – zdenerwowała się.
- Rud, jak tak bardzo chce to niech jedzie z nami – zaproponował Konung – jak raz podróż da jej w kość to się jej odechce, he he.
- A żebyście się czasem nie zdziwili, bohaterzy – powiedziała z wyrzutem Adelay.
- Niech ci będzie, ale spróbuj tylko, choć przez chwile narzekać, a zapomnę całkiem o ojcu i zostawię cię przywiązaną do drzewa gdzieś w głuszy –odrzekł twardo Rud, na co jego siostra uśmiechnęła się tylko zuchwale i zabrała się do siodłania swego konia.

*
Ciemność.
W koło ogromne drzewa, pomnik. Las. Polana, pomnik pośrodku. Wojownik. Rycerz. Paladyn. Pomnik. Mały chłopiec. Brunet. Przed pomnikiem.
Ciemność.
Powykrzywiane drzewa. Mgła. Zimno. Pomnik, nie Paladyn. Demon. Wampir. Zło. Wszechogarniająca trwoga. Krew. Polana krwi. Drzewa krwawią.
Błysk.
Demon nad chłopcem. Strach. Strach. Strach! Żądza. Żądza. Żądza! Cisza. Chłopiec pada.
Jasność.
Rycerz. Demon. Rycerz i Demon. Paladyn i Wampir. Miłość. Miłość. Miłość! Wstręt. Wstręt. Wstręt! Krew. Krew. Ciało. Rycerz. Paladyn.
Jasność.
Chłopiec. Paladyn. Chłopiec i Paladyn. Demon. Martwy. Martwe zło. Żyjące dobro. Miłość! Nowy początek. Chłopiec i Paladyn. Paladyn i uczeń. Uczeń i Paladyn.
Ciemność.
Twarz. Chłopiec, sam. Zwątpienie. Zwątpienie. Zwątpienie! Paladyn, nie chłopiec. Twarz i Paladyn. Pokusa. Pokusa. Pokusa! Śmierć. Potępienie. Zdrada. Zdrada. Zdrada! Wampir, nie twarz. Wampir. Wampir. Demon!

*
Z wieży rozległ się przeraźliwy, potworny, ogłuszający krzyk. Elfy natychmiast puściły kobietę i stanęły jak wryte, kierując powoli wzrok ku wieży. Lianis zeskoczył z konia, dobył broni. Krzykną do pozostałych by również dobyli oręża, co też posłusznie uczynili. Adelay doczołgała się do brata. Rud objął ją, i tak leżąc bezradnie obserwowali Elfy.
- Cóż to było – zapytał pozostałych jeden z Szlachetnych.
- Nie mam pojęcia, ale na pewno nic dobrego – odpowiedział Lianis – musimy to sprawdzić.
- Na pewno musimy? Ja bym najchętniej stąd odjechał – odpowiedział któryś z lekkim przerażeniem w głosie.
- Nie po to jechaliśmy tu taki kawał drogi, nie po to porwaliśmy tych dwoje i zarżnęliśmy ich przyjaciół, aby przestraszył nas byle krzyk! – Lianis zdenerwował się.
Odgłos z ponad wieży.
- Słyszeliście? – któryś z Elfów.
- Co takiego?
- Z nad wieży, jakby coś na niej usiadło!
Elfy gorączkowo spojrzały w górę wieży, jednak nic nie ujrzały.
- Nic tam nie ma.
- Ale słyszałem!
- Zamknij się do cholery, panikujesz jak zawsze!
- Uspokójcie się – przerwał kłótnie dwóch kompanów Lianis – wchodzimy do tej przeklętej…
Nim zdołał dokończyć, klinga wyłoniła się z pod jego szat. Krew napłynęła mu do ust, krztusząc się upadł na ziemie. Pozostali skierowali spojrzenia za upadającego przywódcę, lecz nikogo już nie dostrzegli. Nerwowo ustawili się w szyku bojowym. Każdy osłaniał każdego. Rozglądali się, dookoła, lecz oprócz mgły i dwojga jeszcze bardziej przerażonych Ludzi nie widzieli nic. Jeden z Elfów nie wytrzymał, panika owładnęła jego umysł. Rzucił się do ucieczki. Pozostali krzyczeli za nim, lecz on ich już nie słyszał.
Makabryczny krzyk.
Z mgieł poczęła wyłaniać się wysoka, dzierżąca w ręku długi miecz istota. Przerażone już Elfy wbiły w nią wzrok. Szła powoli, coraz to bardziej zrzucając z siebie płaszcz mgły. Ludzie zamknęli oczy. Gdy w końcu porzuciła objęcia mgły, stanęła. Trwoga ogarnęła słabe Elfie umysły, gdy byli zdolni do ujrzenia ich wroga. Koścista, blada twarz, czarne włosy, czarne poszarpane szaty, demoniczne spojrzenie. Gdy tylko ponownie się poruszyła, Elfy zaatakowały. Z dzikim krzykiem ruszyły ku swojemu przeciwnikowi. Wampir niemal bez najmniejszych trudności odbił pierwszy cios, odskoczył, sparował kolejny, poczym zrobił niewyobrażalnie szybki, zwinny unik i ciął przez plecy Elfa. Ponowny odskok od dwójki napastników. Elfy zaatakowały jednocześnie, tnąc z obu stron, na co Aaron zareagował błyskawicznie, schylając się i tnąc szybko jednego z atakujących. Przeturlał się o parę metrów od ostatniego żywego przeciwnika nim ten poprzedni, trzymając się za brzuch, upadł na ziemię. Wstał plecami do Elfa, ten rzucił się na niego z furią. Gdy już był pewien, iż zada pewny, śmiertelny cios wampir skoczył do tyłu, przeskoczył go i przebił jego szyję mieczem, nim zdążył w ogóle się obrócić - lepiej nie wiedzieć, jak to zrobił. Wyciągną ostrze, martwy Elf zsunął się z niego bezwładnie. Aaron wytarł ostrze o szaty trupa i powoli ruszył w kierunku Ludzi.

*
Rud powoli otworzył oczy, było ciemno, nie widział niczego. Gdy tylko spróbował się poruszyć natychmiast poczuł każdą kość, każdy mięsień i każde bolące go w tej chwili ścięgno. Zrezygnował, nie miał już sił walczyć z samym sobą.
- Rud… - cichy, załamujący się głos.
- Adelay, to ty? – odpowiedział bez namysłu.
- Rud… gdzie jesteś…
Człowiek resztkami sił, z największą sobie znaną determinacją, obrócił się i zaczął czołgać się w kierunku, z którego dochodził głos jego siostry.
- Blisko – odpowiedział troskliwie – zaraz cię przytulę.
Nie usłyszał już odpowiedzi, lecz po chwili doczołgał się do siostry, i tak jak powiedział, objął.
- Jesteś,…ale gdzie… gdzie my jesteśmy?
- Nie wiem, ale jesteśmy tu razem, i nie mamy zamiaru się poddać, prawda Adelay? – zapytał z przejęciem.
- Prawda, w końcu ojciec by cię powiesił, gdyby coś mi się stało – wysiliła się na drobny uśmiech, choć i tak jej brat nie mógł go zobaczyć, gdyż panowała ciemność absolutna.
- Kim jesteście? – z ciemności nagle wydobył się obcy głos, Ludzie zesztywnieli. Głos ugrzązł im w gardłach. Akcent ani mowa nie była elfia, lecz ludzka.
- Dlaczego te żałosne istoty przywlokły was tutaj? – kolejne pytanie.
- Jjesteśmy rodzeństwem – jąkną się Rud – Rudgald i Adelayde z wioski Gren.
- Jam jest Aaron, syn Arrantisa – przemówił dumnie – niegdyś uczeń Sir Andruma, zakonnik Świętego Orderu, teraz … potępiony na wieki!
Ostry głos obcego wbił się klinem w umysły Ludzi, budząc w nich przerażenie, które jednak było niczym, w porównaniu z tym, co poczuli, gdy ciemność nagle opadła, odsłaniając tym samym ich rozmówcę.
- Kim…czym ty jesteś na bogów?! – zapytała z trwogą w głosie Adelay.
- Jestem największym z potępionych, największym z przeklętych, mającym toczyć wieczne życie w ciemnościach i samotności, wiecznie prześladowanym jedną tylko rządzą, rządzą krwi! – twarz Aarona napełniła teraz złość – Jestem Wampirem! Czy ta odpowiedź was satysfakcjonuje?
- Dlaczego nas nie zabiłeś, a Elfom nie dałeś ujść z życiem? – spytał spokojnie Rud. Adelay zaczęła się trząść.
- Gdy stajesz się Wampirem – odpowiedział już spokojnie – rodzi się w tobie twój unikatowy dar, nie powtarzalny, inny dla każdego z nas. Decyduje o nim to, kim byliśmy czy też, co robiliśmy za życia. Ja byłem Paladynem, świętym rycerzem, przykładem dobra i miłości, i dlatego, co niemal nieprawdopodobne, zachowałem ludzkie uczucia, dokładnie takie, jakie miałem za życia. Dlatego was uratowałem. A teraz odpocznijcie, jesteście wykończeni, kolejnej nocy odeskortuje was do waszej wsi.
Rud chciał odpowiedzieć, podziękować, choć sam nie wierzył w to, co usłyszał, lecz Wampir po prostu znikł. Adelay już spała, on wkrótce również zasną, gdyż wyczerpanie ostatecznie już z nim wygrało, usuwając tym samym z pola walki ciekawość i niedowierzanie.
I tak dwoje Ludzi leżało na kilku starych zakurzonych workach, między dwiema skromnymi kolumienkami, przyozdobionymi rzędem tajemniczych run. Wokoło nich porozstawiane były również różnego rodzaju meble, a dokładnie za nimi, znajdowała się prostokątna klapa w podłodze, niczym niezabezpieczona.

*
Odgłos skrzypiących, starych zawiasów równie starej klapy rozległ się w pomieszczeniu. Niewielka ilość światła, jaka zdołała się przedostać przez maleńkie okienko próbowała wedrzeć się teraz do nowego pomieszczenia, lecz szybko została zatrzymana i rozproszona przez znacznie potężniejszą ciemność. Człowiek nie widząc nic oprócz czarnej masy, wahał się przez moment. Obrócił się by upewnić, że dziewczyna dalej śpi – spała. Schodził powoli, coraz to bardziej zanurzając się w czarnym morzu ciemności. W końcu jego stopa napotkała grunt, twardy i zimny. Ruszył przed siebie powoli, nie widząc kompletnie niczego liczył jedynie, że nie potknie się o nic.
- Dlaczego tu zszedłeś? – głos z nikąd.
- Ja, ja chciałem tylko podziękować… - odpowiedział Rud.
Rudgald długo czekał na odpowiedź, gdy już myślał, że nie nadejdzie, Aaron odpowiedział.
- Dawno już nie słyszałem tych słów, to było tak dawno temu, tak dawno. Teraz jedyne, co mnie spotyka, to niechęć wszystkiego i wszystkich do mnie, do tego, czym się stałem.
Jak tylko zajdzie słońce wyruszymy do waszego domu, a teraz wracaj do swojej siostry, to miejsce nie lubi obcych.
Rudgald bez słowa opuścił pomieszczenie, w którym panowała nie przebita ciemność i położył się obok Adelay
Gdy tylko słońce schowało się za horyzontem, by ustąpić pola księżycowi dwójka Ludzi przyodziawszy stroje martwych Elfów wyruszyła w drogę powrotną do swego domu. Wiedzieli, że powitanie nie będzie miłe, gdyż cała wyprawa została zniweczona przez zasadzkę Elfich łowców niewolników, którzy zabili ich przyjaciół, a ich samych porwali. Nie wiedzieli jednak, jak mieszkańcy odbiorą ich nieoczekiwanego wybawcę i czy w ogóle Aaron jest tym, za kogo się podaje i czy rzeczywiście, posiada ludzkie uczucia.


*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fardil



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 1530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 21:05, 09 Lut 2006    Temat postu:

<ziewa> a masz jakies streszczenie?:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Czw 21:42, 09 Lut 2006    Temat postu:

Oo cholera :)
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Thal



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 283
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Czechowice

PostWysłany: Czw 22:12, 09 Lut 2006    Temat postu:

Streszczenie? Przecież to opowiadanie jest króciutkie... :P

PS : jeśli Ci co im się chciało to przeczytac zrobili to, to jak im się jeszcze chce moga zostawić jakiś komentarzyk Kwadratowy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Nie 11:38, 12 Lut 2006    Temat postu:

Ta jak to dla ciebie jest kruciutkie to wole niewidziec wedlug ciebiedlugiego opowiadania :P
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Thal



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 283
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Czechowice

PostWysłany: Wto 21:31, 14 Lut 2006    Temat postu:

Przeczytał to ktoś, że sie tak niedyskretnie zapytam?? :P

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość






PostWysłany: Nie 22:04, 19 Lut 2006    Temat postu:

yyyyyeeeeeee no :D
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Thal



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 283
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Czechowice

PostWysłany: Pon 12:33, 20 Lut 2006    Temat postu:

Podobało się ?:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fryngiel



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stąd

PostWysłany: Sob 13:50, 25 Lut 2006    Temat postu:

Fajne opowiadanko. Bogate słownictwo i dużo dynamiki oraz barw. Fajnie się czyta. Pisz kolejne :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Thal



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 283
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Czechowice

PostWysłany: Nie 14:01, 05 Sie 2007    Temat postu:

Ostatnio znowu coś szkryfnąłem. Ot tak, by klimatycznie zrobić sobie przerwę od l2:

Pomimo spokojnej nocy, rozświetlanej przez setki migoczących gwiazd rozsianych na czarnym jak smoła nieboskłonie, nie mógł spać spokojnie. Budził go nawet odgłos lekkiego wiaterku, który dął przez uchylone okno i lekko powiewał skromnie zdobionymi firankami. Męczyly go koszmary. Nie. Jeden koszmar, wciąż ten sam, wciąz śniący sie od nowa. Raz po raz perliste kropelki potu spływały po jego pokrytej zmarszczkami twarzy. Nie potrafiło uspokoic go nawet ciepło jego największego szcześcia, jego ukochanej żony spiącej obok i wtulonej w jego ramię. Wciąz ten sam obraz... //nie dopełniłeś przysięgi! .... pozwoliłęs jej umrzeć! .... przeklinam cie, nie zaznasz spokoju, nie zaznasz szczęscia dłuzej niż zaznała go ona!// ...Dziewczyna, młoda, czarnowlosa, blada...już blada. Nie zawsze tak było. Nie musiało tak się skończyć. Ale się skończyło. Przez niego. //Musisz odbyć pokutę.... zawiodłeś... musisz odkupić swe grzechy... ale nawet to nie da Ci spokoju... to kiedyś powróci... dopadnie cie... zniszczy Twoje szczęście...// Podniósł się gwałtownie tłumiąc krzyk zaciskając przy tym zęby tak, że aż zatrzeszczało. Światło miesiąca wpadające przez okiennice ukazało jego twarz - zmęczoną i bladą z trwogi. Wstał i po cicho ubrał się. Zbroję nałozył juz na zewnątrz żeby nie narobic hałasu. Stanął przed swym domem. Sir Thal Brighthand wyglądał teraz jak swój własny, zmarnowany cień, jak zmora swojego własnego życia pełnego ułudy na wieczne szczęście. Zapłakał. Po cichu i nie długo. Nie mogł zostawic nawet listu, choćby krótkiej wiadomości. Nie mógł. Nikt nie mógł wiedziec, gdzie sie udaje, nawet ona...nawet ona. Wplątanie w to kogoś jeszcze zkazałoby go na wieczne potępienie. Musiał iść sam. Zostać sam. Tak długo jak to będzie konieczne. Tak długo, aż nie odkupi swych grzechów. Tak długo, aż nie dopełnią się słowa przysięgi.

Wiatr poderwał się nieco mocniej i bardziej zdecydowanie. Wsród labiryntu ścieżek słychac było ciche pomróki i szeleszczenia nocnych stworzeń, ktore bardzo niepokoił inny odgłos. Odgłos kroków. Kroków, które zostawiły za sobą rozpacz i złamane serce. Śmierć i nowe życie. A które zmierzają ku nieznanemu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klan ArsMoriende Strona Główna -> Multimedia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin