Forum Klan ArsMoriende Strona Główna Klan ArsMoriende

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Historia pwnej miłości...
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klan ArsMoriende Strona Główna -> Multimedia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fardil



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 1530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 22:52, 11 Sie 2005    Temat postu: Historia pwnej miłości...

To co chciałbym zamieścić w tym tekście nie jest niczym w rodzaju pamiętnika. Nigdy niczego takiego nie pisałem i raczej nigdy nie zacznę - brakowałoby mi silnej woli aby co jakiś czas cokolwiek do niego wpisywać. Piszę to dla siebie aby móc kiedyś odtworzyć chwile o których będzie tu mowa, niesamowite chwile których nigdy nie zapomnę. Nie mam wielu znajomych którym mógłbym o tym opowiedzieć i dlatego zdecydowałem się zamieścić to właśnie tutaj, wśród obcych mi ludzi, ludzi których na pewno nigdy nie spotkam na ulicy i nie będę musiał patrzeć im w oczy, więc jeśli kogoś razi ten tekst np. ze względu na swoją objętość lub cokolwiek innego (doskonale rozumiem takiego człowieka), proszę nie czytać, może Adnim wkrótce go stąd usunie? Całość została napisana wyłącznie dla wspomnień które będą wywoływać łzy w moich oczach. Wszystko co będzie się tu "działo", miało miejsce od 15 VIII 1999 do 22. III 2004. Rzecz jasna, że im dalej w przeszłość pewne sprawy mogą wydawać się niejasne z wiadomych dla wszystkich powodów (czas), jednak wydaje mi się że wiele z nich pamiętam dość dokładnie (nie sposób o nich zapomnieć) i postaram się aby wszystko miało ręce i nogi. Forma zapisu owych wspomnień będzie niesłychanie prosta językowo i raczej brak będzie tu opisów nacechowanych emocjonalnie (i tak wszystko już teraz mnie przerasta). Zaczynam więc. Do pracy. Kobieta, wszystko "przez nią". Oczywiście nie mowa tu o jakiejkolwiek ,dowolnej kobiecie, lecz o tej jedynej, wyjątkowej, wspaniałej i doskonałej pod każdym względem, o Niej. Mamy rok 1999 15 sierpnia, wieczór. Dookoła mnie trwa dość nudna impreza na wolnym powietrzu, festyn? Mniejsza o to, po prostu impreza gdzie kręci się mnóstwo ludzi, jest głośno a w koło słychać nie zawsze dobrą muzykę. Stoję sobie tak po prostu z moim znajomym i powoli szykujemy do opuszczenia tego wszystkiego, chcemy udać się do domu i zatopić usta w małej ilości alkoholu, gdy nagle widzę Ją. Po raz pierwszy. Staje jakieś 20 m. ode mnie i najwidoczniej kogoś szuka. Rozgląda się dookoła, po chwili nasze spojrzenia spotykają się ze sobą. Ja nie mogę oderwać oczu, Ona po prostu odwraca wzrok w inną stronę. Stoję jak wryty i patrzę. Dookoła mnie wszystko znika, pozostaje tylko Ona, niby całkiem blisko a jednak niesamowicie daleko. Serce bije jak młot a ja tak po prostu stoję i patrzę. Wiedziałem już wtedy że to miłość. Wiedziałem, nie wiem skąd, jak, dlaczego, po prostu byłem i nadal jestem tego pewien. Zakochałem się w jednej chwili która nie powinna była się zdarzyć. Teraz żałuję że los kazał mi się pojawić akurat tam i właśnie o tej godzinie. Po krótkiej chwili podbiega do Niej koleżanka i "porywa" Ją w nieznanym mi kierunku. Jednak ta wyjątkowa chwila – spojrzenie – pozostaje w mojej pamięci aż do dnia dzisiejszego. Od momentu zakończenia festynu nie miałem już sposobności aby Ją zobaczyć. Oczywiście wypytywałem ludzi o Jej tożsamość, miejsce zamieszkania, dane o rodzinie, wszystko to co przywoływało mi pamięć o Niej. Zebrałem odrobinę informacji i nie mogłem nic zrobić jak tylko czekać (wówczas nawet nie wiedziałem na co). Nie potrzeba tu chyba pisać o tym co czułem przez ten czas. Myśli krążyły dookoła Niej i gdy tylko starałem się zapomnieć, wszystko powracało jak bumerang. Tyle pamiętam z tego okresu. Mija prawie rok bez jakiegokolwiek kontaktu. Mamy 5 VIII; imprezka w zupełnie nieznanym mi lokalu (druga w życiu z resztą). Oczywiście pojawiam się tam tylko ze względu na Nią, wiem że czasem tu przychodzi. Dlaczego druga? Oczywiście na pierwszej Jej nie zastałem. Jednak dzisiaj los mi sprzyja. Pojawiła się właśnie teraz. Tak samo piękna jak przed rokiem, anioł. Znowu serce wali mi jak młot. Czekam na właściwy moment aby podejść i poprosić Ją do tańca. Ciężka sprawa bo muzyka mija się z moim nastrojem. Postanawiam zamówić piosenkę z pozdrowieniami dla M. z (tu nazwa miejscowości) i czekać na odpowiedni moment. Jest, leci mój kawałek i wszyscy w koło zaczynają się przytulać. Pozdrowienia poszły ale chyba ich nie usłyszała (szkoda). Muzyka gra, ludzie tańczą, Ona siedzi niedaleko mnie w towarzystwie koleżanek. Właściwa chwila. Pamiętam że poproszenie Jej do tańca kosztowało mnie sporo odwagi i wysiłku. Nie przypominam sobie wyrazu Jej twarzy, reakcji ale liczy się fakt że zgadza się i po chwili już jestem w Jej ramionach. Błogość. Zaczynamy rozmawiać, niby nic wielkiego ale dla mnie jednak ważne chwile. W tym momencie, podczas tańca miał miejsce niewielki szczegół. Głupio mi o nim pisać bo to jest chore prawdę powiedziawszy, ale zaryzykuję. Słyszałem kiedyś w filmach i różnego rodzaju dokumentach o czymś takim jak "zimny pot". Niby pierdoły ale właśnie wtedy to poczułem. Jego stróżka spłynęła mi po plecach tak jakby ktoś przejechał mi po nich zimnym żelazkiem. Dziwne uczucie ale takie rzeczy się pamięta. Może dlatego że do dzisiejszego dnia nigdy nic takiego się nie powtórzyło. Nie chcę tego. Niech ten moment kojarzy mi się tylko z Jedną osobą. Taniec dobiega końca. Muzyka cichnie i pojawia się pytanie „Co dalej robić”. Niby skąd mam to wiedzieć, to pierwsze zdarzenie tego typu w moim krótkim życiu. Postanawiam zaproponować Jej kolejny (taniec) a po nim wyjście na zewnątrz. Wszystko idzie po mojej myśli i jakiś czas później M. i ja spacerujemy już poza szarą rzeczywistość. Rozmawiamy, jak przystało na pierwszy kontakt dwojga młodych ludzi. Język mi się plącze i nie mogę uwierzyć że taka chwila pojawia się w moim życiu. Obok mnie spaceruje dziewczyna będąca połączeniem wdzięku i inteligencji. Jest po prostu piękna i niesamowita pod każdym względem - jak sen. Rozmawiamy o standardowych sprawach, wiek, rodzina, zainteresowania, znajomi, pochodzenie. Wiem o Niej to wszystko już od dawna ale niby po co o tym wspominać skoro jej głos brzmi tak cudownie. Po jakimś czasie wracamy na disco, jeszcze trochę tańczymy. Ona musi już wracać ale nie żałuję, tego dnia spełniło się moje najskrytsze marzenie - poznałem Ją. Tydzień rozmyślań przede mną. Ona, to wszystko co się liczy. Marzenia, wspomnienia ubiegłej soboty i plan jak zachować się przy następnym spotkaniu którego z resztą nie ustaliliśmy. Nie wiem czy los tak chciał ale w tydzień po naszym poznaniu, miał odbyć się kolejny festyn (taki sam jak przed rokiem, kiedy zobaczyłem Ją po raz pierwszy). Sobotniej imprezy nie ma i tym samym tracę możliwość umówienia się na ewentualne spotkanie, pech. Nadchodzi niedziela (13.08.2000) i wcześniej wspomniany festyn. Oczywiście pojawiam się na nim tylko w jednym celu, którego nie trzeba chyba tu wspominać. Dwa piwka na "odwagę" i poszukiwanie. Znowu pięknie wygląda – jak Ona to robi, tego nie wiem do dziś. Wahanie, zastanawianie się i w końcu kontakt. Na początku rozmowa jest trochę sztywna, chodzi z nami Jej koleżanka ale po niedługim czasie nas opuszcza i znowu jestem tylko z Nią. Krążymy dookoła, rozmawiamy, spotykamy znajomych, poznajemy się coraz lepiej. Moje zdanie o Niej ani trochę się nie zmienia, jest po prostu wspaniała i wyjątkowa. Oczywiście czas leci i wszystko z czasem dobiega końca, również ten wspaniały dzień, którego nie zapomnę do końca życia. Nie zapomnę żadnego dnia spędzonego w Jej towarzystwie ale trzeba tu nadmienić że tamten dzień był wyjątkowy jeszcze pod pewnym względem. Siedzimy na stadionie, wszystko powoli zbiera się do domu a my jeszcze się włóczymy. Siadamy na krzesełkach spory kawałek od sceny, dookoła względna cisza. Nie pamiętam ile trwała tamta chwila ale wiem że nie byłem wtedy sobą. Mówię poważnie, ktoś mnie chyba zastąpił bo ja nigdy nie zdobyłbym się na coś takiego. Siedzimy blisko siebie, prawie dotykamy się dłońmi. Patrzę na Nią. Biorę Jej rękę i przykładam sobie do twarzy. Jest jak jedwab, ciepła i niezwykle delikatna. Co za uczucie, bliskość drugiego człowieka, człowieka na którym tak bardzo mi zależy. Niesamowite, ale Ona zaczyna dotykać moich włosów, bawi się nimi powodując tym samym że szaleję ze szczęścia. Odwzajemniam gesty i dotykam Jej twarzy. Nie wiem co dzieje się ze mną dalej; to wszystko co pamiętam z tamtej chwili ale jedno jest pewne, dotykam swoimi ustami Jej ust, po raz pierwszy i w ogóle pierwszy raz w życiu. Cudowne uczucie... Nasz pierwszy pocałunek, wyjątkowa chwila w naszym życiu. Nad naszymi głowami pokaz sztucznych ogni, scena jak z bajki. Jest tak cudownie, nie sposób tego opisać. Trochę jeszcze tańczymy ale Ona musi już wracać do domu. Z jednej strony smutek z drugiej jednak wielka radość. Nadzieja na lepsze jutro - z M. Po tej pamiętnej Niedzieli czas nabiera tępa. Dzwonię do Niej kilka razy, jedyny raz odwiedzam w domu, wszystko (według mnie) dobrze się układa. Podczas jednego ze spotkań, wydarza się jeszcze coś o czym trzeba wspomnieć. Letni wieczór, spacerujemy, rozmawiamy o naszej znajomości na przyszłość, zbliża się koniec wakacji. Jest już noc kiedy siadamy na przystanku autobusowym. Tutaj wydarza się coś czego żałuję do dnia dzisiejszego. Nie będę tego opisywać ponieważ są to dla mnie (dla Niej chyba też) sprawy intymne. Powiem tyle że posuwam się o krok za daleko w stosunku do Niej i na pocałunkach tutaj się nie kończy. Żałuję ponieważ zachowuję się podle, jak największy kretyn, nie ma dla mnie usprawiedliwienia na tamtą chwilę. Faktem jest że coś we mnie wstąpiło, to szczera prawda. Nie panowałem nad sobą, przepraszam M., wybacz mi. Potem odprowadzam Ją kawałek w stronę domu i umawiamy się na kolejne disco. Tydzień przelatuje jak wiatr dookoła mnie i znowu sobota. Idę na salę, szukam Jej, jest. Niby wszystko jak dawniej ale jednak nie do końca. Unika mnie, skutecznie omija moje spojrzenia. Wiem że mam za swoje ostatnie zachowanie, nieludzkie zachowanie, tak bardzo tego żałuję ale jest już za późno. Nic nie mogę już na to poradzić. Nie zna mnie. Nie jestem w stanie opisać swojego stanu jeszcze po tym jak zobaczyłem Ją z innym gościem. Zmierzali w kierunku gdzie po raz pierwszy rozmawialiśmy tylko we dwoje, na pierwszym spotkaniu. Co za wieczór, bark mi słów, szkoda tekstu i mojego czasu na opisywanie tego wszystkiego. Teraz wspominam to i coś się we mnie gotuje. Po prostu koszmar, rozpacz, "Smutek duszy?". Dwa dni później dzwonię. Liczę na przebaczenie i powrót dawnych dni. Nie, Ona przeprasza mnie za swoje zachowanie, wie że źle postąpiła ale zaznacza że powinniśmy pozostać znajomymi. Nie jestem w stanie nic poradzić na Jej słowa, ale z trudem powstrzymuję łzy przy słuchawce. Kolejna sobota, drugi września 2000 i kolejna imprezka w standardowym miejscu. Jestem ponownie, sam nie wiem po co. Spotykam Ją, tańczymy i proponuję Jej wyjście na zewnątrz w celu "wyjaśnienia" całej sytuacji w cztery oczy. Ona stwierdza że nie ma czego wyjaśniać ponieważ powiedziała mi wszystko przez telefon. Po chwili moich nalegań zgadza się. Odchodzimy z dala od zgiełku imprezy i siadamy w cichym miejscu. Rozmowa. Przyznaję że nie pamiętam z niej za wiele ale jest coś czego nie zapomnę do końca życia – słowa wypowiedziane przez Nią: "Próbowałam sobie wmówić, że mi się podobasz". Nóż w serce to chyba nic w porównaniu z tym co wówczas poczułem. Jestem "Dzwonnikiem z „Noter Dame" i wszystko leżało w moim wyglądzie. Skończone. Boże jedyny, pomóż mi bo już sam nie daję sobie rady. Tragiczny wieczór. Trzeba tu wspomnieć, że mam znajomego, który chodził ze mną na te wszystkie imprezy i wiedział co się działo pomiędzy mną i M. Kiedy było już po wszystkim powiedział: "Nie przejmuj się, za kilka miesięcy będziesz się z tego śmiał". Mamy rok 2004 a ja nie zaśmiałem się z tego ani razu. Wręcz przeciwnie, myślę o tym z powagą, niejednokrotnie ze łzami w oczach. Śmiech ? Nigdy nie zaśmieję się z miłości ! Rozpoczyna się szkoła, we mnie smutek, Ona gdzieś daleko a ja samotny, pozostają mi tylko wspomnienia z nie tak dawnych czasów. Nie zapominam o Niej, wręcz przeciwnie, myślę coraz częściej. Ona i tylko Ona. Czas leci nieubłaganie i pewnego dnia, już w roku 2002 wpada mi do głowy dziwny pomysł, który ma sprawić, Jej radość, a mi ulżyć w cierpieniu. Postanawiam wysłać kwiaty na 14. lutego podpisane jedynie "pseudonimem". Przynajmniej w ten sposób wyrażę to co czuję, choć i tak nie powinna się domyśleć kim jestem. Bukiet czerwonych róż zostaje przekazany w ręce Jej współlokatorki, więc wszystko się udaje. Żadnego odzewu, prawdę powiedziawszy nie liczę na to, chciałem żeby dostała coś ode mnie, tak po prostu… Postanawiam nie zaprzestawać tylko na kwiatach z okazji Walentynek. Wysyłam kartki na wszystkie nadarzające się okazje: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Dzień Kobiet itd. nie zapominając oczywiście o Jej urodzinach i imieninach. Każda okazja wydaje się być dobra przy stanie w jakim się znajduję. Cieszy mnie to co robię, ponieważ wiem że i Jej powinno być przyjemnie. Może nawet czasem przemknę przez myśli M., to mi wystarcza. Tak nastaje rok 2003 16 luty (przeskakuję taki długi okres czasu ponieważ nie działo się w nim nic szczególnego, tzn. nie widziałem Jej ani razu a już na pewno ze sobą nie rozmawialiśmy więc opisywanie moich cierpień i wspomnień byłoby chyba strasznie nudne). Wiem że dwa dni temu dostała kwiaty ze standardowym podpisem (powiedzmy: Wielbiciel). Cieszę się z tego niezmiernie i mam nadzieję że Ona również, ale ten dzień jest godzien, aby poświęcić mu kilka zdań. Otóż właśnie wtedy (niedziela) około 10:00 dzwoni telefon. Przed momentem otworzyłem oczy i całkiem obojętnie go odbieram a tu słowa: "Dziękuję za kwiaty". Wiem jak zareagowałbym na to w tym momencie ale wtedy, tuż po przebudzeniu, nie skojarzyłem od razu o co chodzi. Wybełkotałem tylko słowa: Nie ma za co. Ona pożegnała się ze mną ot tak po prostu i odłożyliśmy słuchawki. Mija chwila a tu nagle grom z jasnego nieba. Świadomość tego co stało się przed kilkoma minutami zaczyna mnie przygniatać. Co ja zrobiłem, przyznałem się do swojej tożsamości a to nie powinno było się zdarzyć teraz ani nigdy. Szok. Wie kim jestem; po takim czasie ujawniłem się przez głupotę i teraz być może „wszystko” stracone. Jak to odkręcić? Znowu wpada mi do głowy pewna myśl. Gdy zapada zmrok dzwonię do Niej jakby nigdy nic pod pretekstem, jak to powiedziałem do słuchawki: "Chciałem się tylko dowiedzieć czy podobały Ci się kwiaty". Nie trzeba tu chyba wspominać o tym jak dużo wysiłku kosztował mnie ten telefon, ile przemyśleń, obaw, skojarzeń. Teraz wiem że trochę źle zrobiłem ponieważ wprowadziłem mętlik w Jej prześlicznej główce (taki był cel tego telefonu, ale dopiero po jego wykonaniu dotarło do mnie że mój krok był po prostu niedorzeczny i głupi). Ale stało się, Ona zmieszana bo już nie wie z kim rozmawia w tym momencie a człowiek do którego dzwoniła rano, nie był chyba tym za kogo go uważała (tym człowiekiem byłem ja oczywiście). Ma pustkę w głowie i tak kończymy rozmowę, niby cel spełniony, zakładam że zwiodłem Ją z tropu i dalej nie wie kim jestem. Oznacza to że mogę robić dalej to co robiłem... Znowu przenosimy się w czasie, tym razem o kilka miesięcy, chyba październik, ale niestety (o dziwo) nie jestem do końca przekonany. Gwałtowny gest, kierowany potrzebą nawiązania kontaktu z kobietą mojego życia. Właśnie (chyba) w październiku postanawiam wysłać list, pierwszy list, nie kartę. Piszę go na komputerze aby nie zostać zdradzonym, ponieważ nadal jestem święcie przekonany że Ona nie wie kim jestem. List jest strasznie krótki, zawiera dosłownie kilka słów, trochę się w nim tłumaczę, wyjaśniam dlaczego postępuję w taki a nie inny sposób. Ani słowa o uczuciach, taki zakładam warunek. Jednak list służy do czegoś innego niż tylko wytłumaczenia, istotną sprawą (najistotniejszą) jest fakt, że na jego końcu podaję swój e-mail. Liczę na kontakt nie wiedząc czemu ma on służyć. Uświadamiam to sobie dopiero dnia następnego (już po wysłaniu listu) podczas jednej z wieczornych przechadzek. Gdy się tak nad tym zastanawiam dochodzę do przerażającego wniosku - co ja zrobiłem, teraz nawiążemy kontakt ze sobą i prędzej czy później dowie się kim jestem; wówczas wszystko (nie wiem co dokładnie) stracone. Jest już za późno aby coś odmienić. List został wysłany a ja mam czekać na odpowiedź. Czekam, czekam i czekam, a kiedy już zaczynam tracić nadzieję, w skrzynce pojawia się wiadomość od M. (21.11.2003). Szok, strach, ciekawość – to czuję w tym momencie. Postanawiam przeczytać wiadomość, która okazuje się być całkiem pozytywna. Nie będę streszczał żadnej wiadomości od Niej (prywatna korespondencja) ale mogę powiedzieć że to co robię sprawia Jej radość (kamień z serca), podaje mi swój numer tel. i co ważne prosi o rozmowę przez sieć. W głębi siebie tylko na to czekałem ale mimo wszystko żałuję wysłania tego listu który wszystko zmienił. Rozmowa odbywa się za pośrednictwem GG dnia 23.11.2003 o godz. 20:00. Przyznam się że jeszcze nigdy w swoim życiu nie zachowywałem się w ten sposób przed ekranem komputera. Kiedy rozmawiamy, czuję się fatalnie, ręce mi się trzęsą jak u alkoholika, pot spływa strumieniami po plecach (nie jest to zimny pot) a serce wali jak oszalałe. Powiem tyle: nasza rozmowa ma bardzo przyjazny charakter... jednak ja postanawiam wnieść do niej coś jeszcze - uczucia. Znowu "w Jej towarzystwie" ma miejsce przełom w moim życiu, znowu robię coś po raz pierwszy i znowu tego faktu nie zapomnę do końca moich dni - wyznaję Jej (niestety przez Internet) miłość. Nie przychodzi mi to łatwo, pamiętam że waham się dość długo czy mogę coś takiego napisać, boję się Jej reakcji. Jest zaskoczona, niepewna i w końcu sceptycznie nastawiona do zaistniałej sytuacji. Doskonale to rozumiem, każdy by tak zareagował, ale stało się. Pierwsza osoba, której wyznałem miłość... Moja M. przeczytała to na ekranie komputera w kawiarence internetowej 200 km ode mnie, to jednak nie ma żadnego znaczenia ponieważ wie już co czuję (tzn. nie ja tylko "pseudonim"). Wyjątkowa osoba, wyjątkowe uczucie, wyjątkowy dzień. Po rozmowie on-line przychodzi kolej na "ciepłe" e-maile, które stawiają mnie na duchu i dają nadzieję. Pisze w nich o swoich "uczuciach" do człowieka ukrywającego się pod pseudonimem, wspomina o tym że dzięki mnie przekonała się czym jest prawdziwe uczucie i że nie darzyła nim osoby z którą była nie tak dawno. Jednym z e-maili który najbardziej mnie zaszokował był ten z 17. grudnia 2003. Co w nim jest takiego wyjątkowego? Otóż właśnie w nim nawiązuje do swojego pierwszego pocałunku który miał miejsce podczas wcześniej już wspomnianego festynu. Jestem zaszokowany - Ona wie kim jestem i daje mi to jasno do zrozumienia. Chłopak który po raz pierwszy Ją pocałował i którego nigdy nie zapomni. Właśnie takie wiadomości zmieniają cały mój dzień - w jednej chwili, niesamowite. Tymczasem mijają Święta Bożego Narodzenia, oczywiście znowu wysyłam kartkę z życzeniami, Ona przesyła mi życzenia na e-mail a 27. grudnia dostaję coś jeszcze - zdjęcie. Poprosiłem o nie podczas naszej pierwszej rozmowy na GG i napisała mi wówczas że się zastanowi. Dawno już straciłem nadzieję że je dostanę a tu przemiła niespodzianka ma Gwiazdkę. Wygląda na nim przepięknie, kruczo-czarne włosy opadające na ramiona, mały nosek, delikatne usta i oczy... Oczy które jeszcze kilka lat temu odbijały się swym blaskiem w świetle księżyca i patrzyły na mnie podczas jednego z naszych wspólnych spacerów. Pamiętam to jakby było wczoraj, stale ten sam obraz i od razu łezka kręci się w oku, smutek. Tak jak już wspomniałem zdjęcie robi na mnie niesamowite wrażenie i daje sporo do myślenia... Czas leci nieubłaganie, mija Sylwester, na imprezie jestem jakby nieobecny, myślami błądzę gdzieś daleko i staram się Ją odszukać - marzenia. 3. stycznia 2004, nasza druga rozmowa on-line. Czekam na nią od dawna i w końcu nadchodzi ten wieczór. Znowu szybsze bicie serca, trzęsące się ręce, nadzieja. Jednak tym razem dzieje się coś z pozoru błahego jednak dla mnie szalenie niepokojącego - po pół godziny Ona musi kończyć. Masa myśli przepływa przez mój umysł, co zrobiłem nie tak, czy to moja wina, o co tu chodzi, dlaczego mi to robi. Łażę po tym cholernym pokoju i obijam się o ściany, krzyczę w niebogłosy, w końcu pojawia się płacz i jestem po prostu załamany. Szkoda gadać co wtedy robiłem, co mówiłem do siebie ale nie pamiętam do dnia dzisiejszego abym się kiedykolwiek zachowywał w ten sposób. Następnego dnia wiadomość z przeprosinami - znowu poprawa nastroju i tym samym lepszy dzień. Dziękuję Ci M. W dalszej części miesiąca stycznia dochodzi do jeszcze kilku takich dziwnych sytuacji (np. nieprzewidziana rozmowa z Jej bratem) ale o nich szkoda opowiadać. Przychodzi mi jeszcze na myśl jedna sytuacja o której warto wspomnieć. Po jednym z wcześniej wspomnianych nieporozumień dostaję wiadomość na GG (8. stycznia 2004), której najważniejsza dla mnie część brzmi: "Jeśli mnie kochasz to może daj szanse tej miłości......bo prawdziwa miłość nie zdarza się często." Po raz pierwszy pisze w ten sposób, o miłości, aby dać jej szansę. Niesamowita kobieta. Teraz zbliża się już koniec stycznia - Jej urodziny. Kartka wysłana ale nieoczekiwanie dostaję wiadomość od Niej (17. stycznia.2004). Wspomina właśnie o swych urodzinach, które nadejdą za kilka dni i o prezencie urodzinowym...o mnie. Pisze że byłbym najwspanialszym prezentem i że chce się ze mną spotkać, być ze mną chociaż przez chwilę. Co za wieczór, sobota, siedzę sam w pokoju a tu taka wiadomość po dość długiej z resztą przerwie. Znowu radość niepohamowana. Jednak trzeba zaraz zejść na ziemię, nie mogę się z Nią spotkać, jeszcze nie teraz, nie jestem na to gotowy. 21. stycznia 2004 nasza trzecia rozmowa, wszystko Jej wyjaśniam (odnośnie naszego spotkania – mojej nieobecności) i Ona to rozumie. Muszę tu powiedzieć że od jakiegoś czasu w każdej wiadomości od M. pojawia się wzmianka o spotkaniu. Tak jest również tym razem. Pyta mnie kiedy do niego dojdzie i czy w ogóle dojdzie. Kiedy mówię że nie jestem gotowy, jest wyrozumiała i stwierdza że poczeka. To była nasza ostatnia rozmowa na GG, dużo się z niej dowiedziałem, wyciągnąłem wnioski. Tak więc mijają urodziny mojej miłości, bez spotkania, tylko kartka, tak jak zawsze. Należy jednak pamiętać że nadchodzą Walentynki, wszystko mam już ustalone (zaufany dostawca kwiatów, termin dostarczenia) ale coś każe mi postąpić inaczej niż zawsze. W mojej głowie pojawiają się myśli o spotkaniu z Nią, rozmowie, wspólnych wspomnieniach, uczuciach. Waham się, tym bardziej że czas nie stoi po mojej stronie. Ostatnia wiadomość na GG od Niej (29. stycznia 2004): "Chyba się zakochałam, zgadnij w kim.........". To już wycina mnie z butów całkowicie a wizję spotkania naświetla w kolorowych barwach. W głębi siebie już podjąłem decyzję, spotkanie się odbędzie. Wysyłam do Niej e-mail aby przedstawić swoje obawy, czyli to co może się wydarzyć ale nadal nie potwierdzam jasno tego co i kiedy zamierzam. W odpowiedzi (ostatni e-mail: 1. lutego 2004) ponownie otrzymuję "podtrzymanie na duchu". Decyzję podjąłem - kwiaty na Św. Walentego zaniosę osobiście. 6. luty 2004 jestem już w domu, zdecydowanie bliżej Niej bo teraz dzieli nas już tylko lekko ponad 50 km. Tak niewiele a jednak - odległość robi swoje, skutecznie utrudniając życie każdemu człowiekowi. Kilka dni po przyjeździe do domu postanawiam do Niej zadzwonić. Szybka decyzja, praktycznie bez przemyślenia. Odbiera Ona, zaskoczona, nie wie co powiedzieć a ja już kompletnie milczę jak grób delektując się Jej oddechem słyszanym w słuchawce telefonu. Ma taki śliczny głos, taki ciepły, delikatny jak istota nie z tej ziemi. Wiem że to ja powinienem nawijać jak najęty, jest tyle rzeczy do powiedzenia. Nie trzeba chyba wspominać o tym że wie już kim jestem, potwierdziła mi to podczas naszej ostatniej rozmowy on-line i teraz praktycznie nie muszę się już ukrywać. Rozmowa jest sztywna, nie pojawia się w niej ani razu moje imię, po prostu nawiązujemy dialog jak starzy znajomi. Rozmawiamy o wielu sprawach ale najbardziej istotnym problemem jest nasze ewentualne spotkanie. Wiem że zawiozę kwiaty osobiście ale jawnie o tym nie mówię. Ona mimo wszystko już wie co zamierzam (naprowadziło Ją chyba pytanie jaki padło z mojej strony w e-mailu odnośnie tego czy podczas weekendu 14-15 lutego będzie w domu). Więc wie już wszystko, nie ma mowy o dacie, godzinie, przemilczamy oboje tą kwestię ale również oboje wiemy co wydarzy się w ciągu najbliższych kilku dni. Kolejna rozmowa tel. ma miejsce 12 lutego b.r. Znowu spotkanie jest jej głównym tematem. Wyrażam Jej swoje obawy na temat tego co może się wydarzyć, jaki mogę "być" podczas tej wyjątkowej chwili, co mogę popsuć. Ona mnie uspokaja, bo jak sama twierdzi, sama również się tego boi więc jesteśmy w tej samej sytuacji. Obawiam się tego dnia ale jednocześnie nie mogę się go doczekać, wszystko załatwi czas który jest najlepszym (podobno) lekarstwem. Nadchodzi jeden z najważniejszych dni w moim życiu - 14.02.2004, staram się o tym nie myśleć za wiele ale tak się nie da. Czas biegnie jak szalony i ten moment jest coraz bliższy. Mam początkowo przyjechać do Niej na godzinę 14. jednak sprawy z kilkoma niezbędnymi szczegółami - kąplikują się i jestem zobowiązany do przesunięcia terminu o jedną godzinę do przodu. Przez ten czas idę do kumpla po bilecik który zawsze jest dołączany do kwiatów, tym razem musi być tak samo. Wszystko zmierza w dobrym kierunku i nie mam praktycznie żadnych przykrych niespodzianek. Wsiadam do busa i jadę 54 km. na wschód, do Jej miasta. Droga mija zadziwiająco szybko i po chwili jestem już na miejscu. Kupuję kwiaty, bukiet czerwonych róż, idę w kierunku kamienicy w której mieszka. Odległość ta jest bardzo niewielka więc już po chwili wchodzę na klatkę schodową, oddycham ciężko, jest mi strasznie gorąco i mój stan... szkoda gadać - galareta. Nawet teraz, kiedy piszę o tym po jakimś czasie, emocje są równie silne, serce bije szybciej niż zwykle z tą różnicą ze za parę chwil się uspokoi, wtedy tak nie było. Stoję wewnątrz kamienicy, rozpakowuję kwiaty z elementów zabezpieczających, dołączam bilecik i czekam oddychając najgłębiej jak się tylko da. Tym sposobem mija 15 min. i trzeba wszystko zaczynać. Wchodzę po schodach, chwieję się jak pijany ale to nie wina alkoholu, adrenalina uderza do głowy, stan nie do opisania. Drzwi, już stoję przed nimi, pozostaje tylko zapukać i dać się ponieść... Jeszcze moment zastanowienia, może nie pukać, mogę przecież „stracić wszystko” bo co mogło się zmienić we mnie przez kilka lat (stale chodzi mi o wygląd zewnętrzny oczywiście) z wyjątkiem psychiki? Koniec, zostawiam to i... pukam po raz pierwszy do Jej drzwi - serca. Wszystko dzieje się niezwykle powoli. Pamiętam tu wiele najdrobniejszych szczegółów ale o nich chyba nie trzeba tutaj pisać. Otwiera właśnie Ona, piękna jak zawsze, uśmiecha się i wszystko staje się inne. Odrobina oddechu, pierwsze słowa przywitania. Jest ono oczywiście sztuczne, spięte ale najważniejsze że jesteśmy już razem. Wręczam kwiaty trzęsącymi się rękoma i wypowiadam jeszcze bardziej „trzęsące się” życzenia. Ona również się boi, widzę to, nie wie jak reagować na niektóre gesty, słowa ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Wchodzę do pokoju, wspaniale umeblowany, przytulny, za mną wchodzi M. i proponuje herbatę. Oczywiście zgadzam się bez zastanowienia. Oglądam zdjęcia, widok za oknem, wszystko to co pozwoli mi na zrelaksowanie się i chociaż częściowe dojście do siebie. Nic z tego, siedzę już na kanapie kiedy Ona wraca już z gorącym
trunkiem. Mało mówi, siada po drugiej stronie stołu, patrzymy sobie w oczy i śmiejemy się. Zawsze to lepsza atmosfera, trochę luzu i zapomnienia o najważniejszych sprawach, jednak kiedy śmiech milknie, znowu zapada cisza. Co chwilę wymieniamy tylko spojrzenia, ja liczę że On zacznie z kolei Ona chyba sądzi to samo o mnie. Po jakimś czasie zaczynamy w końcu rozmowę o przeszłości. Opowiadamy o sobie, kto jak przeżył ostatni czas. Rozmowa, tak to chyba powinno wyglądać i tak też się dzieje, jednak ta druga strona nas chce chyba wejść na poważniejsze tematy, takie odnoszę wrażenie; sam nie wiem. Podczas naszych konwersacji wiele się dowiaduję o Niej samej oraz o tym ,że od samego początku wiedziała doskonale z kim ma do czynienia. Jestem niesamowicie zaskoczony tą wiadomością i jednocześnie zdziwiony tym że przez ostatnie trzy lata była taka bierna w stosunku do tego, co działo się wokół Niej (ja bym chyba nie wytrzymał). Rozmowa przebiega całkiem gładko, co jakiś czas jest przerywana milczeniem ale nie ma się co dziwić. Nie jestem pewien co Ona czuje ale ja nadal nie jestem w stanie uwierzyć w to, gdzie się obecnie znajduję. Przede mną siedzi Ona, tak po prostu, rozmawiamy, śmiejemy się, patrzymy sobie w oczy wyczekując chwili, kiedy wszystko wypłynie na wierzch. Nie jest to takie proste z wiadomych względów, sytuacja wymaga tego, abym to ja oczywiście zaczął mówić o wszystkim od początku ale nie mogę się do tego zmusić. Mijają trzy godziny, trzy godziny oczekiwania, przez które próbuję walczyć sam ze sobą. Mówię do siebie w myślach że to nic wielkiego, otworzyć usta i powiedzieć Jej to o czym zawsze marzyłem, wyznać miłość kobiecie którą kocham, wyznać miłość po raz pierwszy w swoim życiu. Podejmuję decyzję, siadam obok Niej, jeszcze przez chwilę rozmawiamy. Trzęsę się jak nigdy w życiu, słucham Jej i jednocześnie próbuję się przemóc by powiedzieć kilka słów. W pewnym momencie przychodzi najwidoczniej właściwy moment. Zapada cisza, zwracam się do Niej i mówię prosto z serca: "Kocham Cię". Jest zdezorientowana i nie wie co ma powiedzieć, po chwili stwierdza jednak: "Chciałabym Ci kiedyś powiedzieć to samo". Nie jestem zaskoczony, nawet się cieszę, pytam tylko czy mogę się do Niej przytulić, a kiedy dostaję pozwolenie, rzucam się w Jej ramiona. Niesamowita chwila, łzy spływają mi po policzkach, jestem tu, trzymam Ją w objęciach, nie mogę w to uwierzyć - to chyba sen, który za moment pryśnie jak mydlana bańka. Jednak nie, nadal jestem przy M., czuję Jej bliskość jak przed laty. Nie jestem w stanie opisać tego co czuję w tym momencie, nie potrafię, to wszystko. Pamiętam tylko że właśnie w Jej ramionach po raz pierwszy chciałem powiedzieć: "Boże, życie jest piękne". To szczera prawda, w takim momencie życie to największy dar od Boga, niech ta chwila nigdy się nie kończy. Wiem że trzymam Ją w objęciach dość długo, chciałbym wiedzieć co czuje ale to niemożliwe. Z tego wieczoru niewiele pamiętam. Jej dłonie, zapach, błyszczące oczy, głos - wszystko jest jak sen, Ona, ktoś o kimś marzy się przez długi czas, byłem tam. Oczywiście nic nie jem, pomimo tego że przygotowała obiad. Muszę odmówić, nie dałbym rady przełknąć kęsa. Rozmawiamy o dawnych czasach, przepraszam Ją za moje zachowanie na tym feralnym przystanku (do dzisiejszego dnia czuję się tego winnym i strasznie żałuję), Ona to pamięta, uśmiecha się tajemniczo ale ja wiem co ma na myśli. „Przepraszam” to jedyne co mogę teraz powiedzieć. Rozmowa, przytulanienie się, rozmowa. Nie chcę wracać do domu, chcę tu zostać na zawsze ale to niemożliwe. Spędzam w Jej mieszkaniu parę godzin, oczywiście tego czasu nie można porównać z rzeczywistymi godzinami, dla mnie to było dosłownie kilkanaście minut. Żegnam Ją zastanawiając się, czy zaproponuje mi kolejne spotkanie (sam nie wiem po co te rozmyślania - to chyba ja powinienem o to zapytać), nie robi tego, po prostu żegnamy się. Było to niewątpliwie najważniejsze spotkanie w moim życiu, a ja opuszczałem je z mieszanymi uczuciami. Jestem na tym punkcie przewrażliwiony, wiem to. Kiedy wracam do domu, dużo rozmyślam o tym co się stało dzisiejszego dnia, wszystko się zmieniło tylko na co? Kiedy jestem już u siebie, dzwonię do Niej, sam nie wiem po co ale już mi brakuje mojej M. Jest zdziwiona ale to nie ma znaczenia, znowu rozmawiamy, poruszamy temat kolejnego spotkania. Zgadza się a ja czuję się znacznie lepiej. Trzeba tu jeszcze wspomnieć o tym że dostałem od Niej maskotkę, pluszowego misia; nikt inny jeszcze nie podarował mi niczego na Dzień Zakochanych - znowu coś co dzieje się po raz pierwszy w moim życiu. Drugie nasze spotkanie ma miejsce 18. lutego 2004. Jadę już trochę spokojniejszy ale nie do końca. Zawsze istnieje obawa że mogę coś popsuć i chyba tego boję się najbardziej. Te same schody, te same drzwi a za nimi najcudowniejsza osoba jaką znam. Wygląda jeszcze piękniej niż poprzednio, uśmiech na Jej twarzy i znowu dzień przybiera inne oblicze. Jest zakłopotana ale stara się to ukryć, biedactwo. Czuję się podobnie ale mimo wszystko jest ze mną lepiej niż za pierwszym razem. Oczywiście serce bije zdecydowanie szybciej niż zwykle, jest mi gorąco i nogi uginają się pode mną, ale mimo to radzę sobie. Ona wyznaje mi, że jest bardziej zdenerwowana niż kilka dni temu, nie wiem dlaczego ale robimy wszystko aby temu zaradzić, rozmawiamy. Znowu nie mogę uwierzyć, że siedzę przy Niej. Jest wspaniale, nawet lepiej niż poprzednio, Jej bliskość mnie uspokaja, sprawia że na prawdę chce mi się żyć, a czuję to bardzo rzadko. To niesamowite jak na mnie wpływa, Jej obecność, zapach, spojrzenia, dotyk, jeszcze nigdy się tak nie czułem, nawet podczas naszego pierwszego spotkania. Tym razem rozmawiamy już znacznie swobodniej, znowu wspominamy a ja po raz drugi wyznaję miłość osobie z którą chciałbym spędzić resztę swojego życia. Wiem że dziwne jest to co teraz piszę ale jestem tego pewien i nie są to puste słowa. Oczywiście nie mówię Jej tego, źle by to przyjęła i na pewno by nie zrozumiała jak ktoś prawie obcy może stwierdzać tak poważne sprawy. Kocham Cię M. i pragnę spędzić z Tobą resztę swoich dni... Znowu siedzę u Niej za długo, wiem o tym ale perspektywa że mogę zobaczyć Ją dopiero na święta jest przytłaczająca. Odprowadza mnie na dyliżans, oczywiście muszę jechać tym ostatnim ponieważ pora jest już dość późna. Czekamy razem, trzymam Ją za rękę, po raz pierwszy w życiu (znowu), przytulamy się, jest cudownie, prawie jak sen. Postanawiamy kontaktować się ze sobą tak jak przed spotkaniem (e-mail, gg) i oczywiście telefonicznie. Na myśl, że zobaczę Jej twarz prawie za dwa miesiące, robi mi się strasznie smutno, ale co mogę na to poradzić. Nadchodzi czas odjazdu, żegnamy się serdecznie, jestem wtulony w Jej ramiona, jednak czas już na mnie. Na koniec, na skutek przedłużającego się (jak sądzę) pożegnania dostaję od Niej pocałunek i tak się żegnamy. Jestem tym faktem trochę przerażony, nie chcę aby cokolwiek działo się za szybko lecz jest już po fakcie. Wracam do domu, włóczę się jeszcze bez celu po moich ulicach i już za Nią tęsknię, Boże pomóż mi. Bóg, modlę się do Niego i w każdej z tych modlitw pojawia się Ona, już od lat. Nie wiem do dzisiaj czy można prosić Boga o wstawiennictwo w serce drugiej osoby, jednak mimo wszystko stale to robię. Proszę o Jej serce, rodzinę, wspólną przyszłość. Nigdy bym Jej nie skrzywdził, pragnę tylko Jej szczęścia i zrobiłbym wszystko aby to szczęście odnalazła (mam nadzieję że ze mną). Wiem że nasze spotkanie odbyło się tylko z Boską pomocą, nie mam ku temu żadnych wątpliwości. Skoro pozwolił nam się znowu spotkać, zrobił mi tak ogromną nadzieję, może pozwoli nam być ze sobą ? Marzę o tym i modlę się. Znowu dwieście kilometrów od Niej. Mój stan pogarsza się z dnia na dzień. Tak bardzo tęsknię, szukam w sobie winy (sam nie wiem z jakiego powodu), przypominam sobie wszystko po kolei, poszczególne obrazy wirują w mojej głowie, może gdzieś popełniłem błędy - to pewne. Piszę list, opisuję co czuję, jak bardzo tęsknię... Nie wiem dlaczego to piszę ale po tym czuję się jakby lepiej. Po jakimś czasie otrzymuję odpowiedź. Znowu zmienia się cały mój dzień. Jestem szczęśliwy że mogę przeczytać co u Niej. Wiem że powinienem zadzwonić ale coś nie pozwala mi tego zrobić. Kilka sms-ów, list, potem drugi, tak wygląda nasz kontakt przez cały miesiąc. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce, zadzwonić ale boję się tego coraz bardziej w miarę upływu czasu, błędne koło się zamyka. Jest 17. marca, czekam na odpowiedź w związku z moim ostatnim listem. Ciekaw jestem co "przyniesie". Jeśli wszystko będzie dobrze - planuję Ją odwiedzić w najbliższy weekend, a jeśli nie to i tak do Niej pojadę, już nie mogę wytrzymać, minął ponad miesiąc. Potrzebuję Jej i znowu proszę Boga o pomoc. Kocham Ją. Los chce, że jeszcze tego dnia pojawia się list. Jestem szczęśliwy że mogę przeczytać te kilka słów napisanych Jej ręką, jednak…ta wypowiedź jest inna od poprzednich. Nie jest niczego pewna – tak można to opisać. Ból i rozmyślania o wszystkim co mnie otacza. Chce mi się krzyczeć, gdzie zrobiłem błąd? Najbardziej boli mnie stwierdzenie: „…dochodzę do wniosku, że musisz nabrać pewnego dystansu do tego co jest między nami.” Co powinienem zrobić w takiej sytuacji? Mam wrażenie że się Jej narzucam ale jak mam to zmienić skoro tak bardzo mi na Niej zależy. Czytam ten list zaledwie kilka razy i odkładam na półkę nie zagłębiając się zanadto w jego przytłaczającą treść. Za kilka dni piątek, skieruję się w stronę domu rodzinnego a tym samym będę znowu bliżej tej osoby. Oczywiście zanim tego dokonam, ustalam termin naszego spotkania które ma miejsce 21. marca. Kiedy widzę Jej twarz naprawdę coś się we mnie dzieje i tak jest również tym razem. Wygląda wspaniale, uśmiecha się serdecznie i do tego ten kojący głos który chciałbym słyszeć jak najczęściej. Spotkanie ma charakter zdecydowanie luźniejszy niż te poprzednie, oboje jesteśmy chyba odprężeni co pozwala nam swobodniej się porozumiewywać. W pewnym momencie wkraczamy na temat tego feralnego listu który nie daje mi spokoju. Z Jej strony ponownie pojawiają się wątpliwości a ja nie jestem w stanie ich rozwiać. W ustach M. słyszę stwierdzenie że zakochać można się wiele razy ale kochać to już raz na całe życie. W pełni to popieram te słowa, wyznaję tę samą ideę ale jak mam Ją o tym przekonać? To chyba niemożliwe na poziome naszej znajomości i prawdę powiedziawszy ten temat na tym się kończy. Strasznie mnie to boli, jestem przy Niej bezradny i muszę wszystko zachować dla siebie, żałuję. Spędzam w towarzystwie moich marzeń kilka wspaniałych godzin (pomimo naszego „odmiennego” podejścia do wyżej wymienionej kwestii) i tak kończy się ten wieczór. Żegnamy się uściskiem dłoni, chciałbym dotknąć Jej ust ale nadal się boję i trudno mi o tym pisać w takim momencie. Przemilczę to. Cóż, należy jeszcze o czymś wspomnieć, o czymś czego wcześniej nie przytoczyłem ze względu na dramatyzm mojego podejścia do tej sprawy. Znowu Jej słowa, jakże dobitne i przygnębiające dla moich uszu. Nie zacytuję ich ponieważ zanim do mnie dotarły, było już po fakcie a jak wiadomo pamięć ludzka bywa zawodna (szczególnie w takich chwilach). Ich sens polegał na tym że przykładam za dużą wagę do „nas” i że nie wiadomo kiedy może się to zakończyć. Ona była autorem słów o takim a nie innym znaczeniu… pozostawię to bez komentarza bo już nie potrafię o tym pisać. Czasem najzwyczajniej w świecie brakuje mi słów i to jest właśnie taki moment. Tuż przed naszym pożegnaniem ustalamy nowy termin aby się ponownie zobaczyć. Jest to dzień następny ze względu na mój nieuchronny wyjazd. Znowu przyjeżdżam do Niej, nie rozmawiamy o sprawach uczuciowych ponieważ wydaje mi się, że Ją to męczy (przewrażliwienie?). Oczywiście wszystko dobrze się układa, trochę wspominamy, oglądamy zdjęcia, miło spędzam czas w towarzystwie tej wspaniałej kobiety; chcę aby ten wieczór nigdy się nie skończył – oczywiście rzeczywistość jest przeciwieństwem marzeń i czas wracać. Odprowadza mnie na autobus, stoimy razem na przystanku przytulając się do siebie. Znowu muszę Ją opuścić tyle że tym razem przerwa będzie krótsza niż ostatnio, do Wielkanocy lekko ponad dwa tygodnie. Nadjeżdża autobus, chcę Ją pocałować ale coś mi na to nie pozwala i ponownie rozstajemy się ściskając sobie dłonie. Żałuję że nie zrobiłem tego kroku, może pozwoliłby on nam zbliżyć się do siebie? Teraz jednak jest już za późno. Siedzę przed komputerem, daleko od domu, daleko od Niej i czekam aby móc Ją ponownie zobaczyć. Zdecydowanie za dużo myślę o tym wszystkim ale są sprawy nad którymi nie można zapanować. Staram się walczyć, nic z tego. Jak to robić kiedy np. przed kilkoma godzinami chciałem do Niej zadzwonić, porozmawiać, a tu nie było nikogo w domu? Wiem że nic z tego nie wynika ale w takiej sytuacji różne myśli przychodzą mi do głowy; mam nadzieję że jeszcze nie postradałem zmysłów. W trakcie jednego z naszych spotkań, zapytałem czy mogę no Niej napisać. Zgodziła się ale stwierdziła że nie będzie mogła odpisać bo nie potrafi przelać na kartkę tego co myśli. Patowa sytuacja. Pozostają sms-y na które też nie odpisze ponieważ nie mam kom. Monolog? Może napiszę e-mail i spróbuję zadzwonić jutro. M. kocham Cię. Rozmowa telefoniczna stała się faktem. Rozmawiamy w bardzo serdecznej atmosferze i na prawdę czuję się świetnie. Sporo żartujemy, a ja oczywiście nie zapominam wspomnieć że bardzo za Nią tęsknię. Chciałbym usłyszeć z Jej strony to samo ale tak się nie dzieje, szkoda, widocznie ma swoje powody dla których nie może odwzajemnić moich słów. Od jakiegoś czasu przestałem powtarzać że Ją kocham, jestem ciekaw czy to zauważy (wiem że to dziwne) a przy okazji zaprzestanę nadużywania tego słowa, które odgrywa tak wielką rolą w moim ówczesnym życiu. Nie chcę aby stało się ono zbyt powszechne, może to dostrzeże? Może wspomni któregoś razu że Jej tego brakuje? Takie moje małe marzenie… Umawiamy się ma kolejną rozmowę i tak się żegnamy. Miło było usłyszeć ten głos lecz teraz pozostaje mi tylko czekać i myśleć o Niej, jak sama wspomina, byle nie za dużo.

2004.04.02 (piątek)
Jakiś czas temu dziwiłem się swojemu bratu, kiedy ten dzwonił do swojej już obecnie żony i rozmawiał z nią godzinami. Teraz rozumiem dlaczego to robił, po dzisiejszym wieczorze. Zrozumiałem jak wiele daje taka rozmowa telefoniczna, szczególnie wtedy kiedy nie ma się możliwości zobaczenia z ukochaną osobą. Rozmawiamy, słyszę Jej głos i jest po prostu wspaniale. Właśnie dzisiaj usłyszałem od Niej coś po raz pierwszy. Powiedziała że za mną tęskni… Niby nic wielkiego ale dla mnie to kolejny ważny dzień. Po Jej słowach poczułem się zdecydowanie lepiej. Czyżby zaczęła się przede mną „otwierać”? Mam taką nadzieję. We wtorek, wcześniej niż zwykle, planuję powrót do domu. Kiedy Jej o tym wspomniałem proponując spotkanie tego samego dni po południu, wydała się być ucieszona. Zgodziła się i teraz pozostaje już „tylko” zaczekać kilka dni aby ponownie zobaczyć Jej śliczną twarz. Już nie mogę się doczekać. Moja przerwa świąteczna wydaje się być dłuższa niż zazwyczaj i mam nadzieję że na jednym spotkaniu się nie skończy. Niestety pozostają trudności natury technicznej czyli odległość i brak czasu który związany jest przygotowaniami do Wielkanocy. Cóż, trzeba mieć nadzieję i czekać na to co jeszcze przyniesie nam los. Tak bardzo za Nią tęsknię.

2004.04.08
Poprzednio zapomniałem wspomnieć, że podczas naszej ostatniej, piątkowej rozmowy telefonicznej z Jej strony padło pytanie czy żałuję naszej obecnej znajomości i tego co jest między nami. Powiedzmy że nie zapomniałem ale miałem dość wrażeń jak na jeden wpis – nieważne. Faktem jest że zanim udzieliłem oczywistej odpowiedzi na to pytanie, minęła dłuższa chwila po czym usłyszała ode mnie: „Nie, nie żałuję ale…”. Teraz wiem że powiedziałem to nieświadomie jednak ta chwila pozwoliła mi na przywołanie wspomnień i odrobinę zadumy. Właśnie to „…ale…” dotyczyło naszego wtorkowego spotkania (04.04.06). Oczywiście nie całego, powiedzmy, jego ważnej części. Stojąc przy telefonie przypomniałem sobie Jej słowa z naszego pierwszego spotkania kiedy stwierdziła, że gdybym się „nie ujawnił”, nie zrobiłaby nic aby nawiązać ze mną kontakt i nadal czekała na mój pierwszy krok. Właśnie to przyszło mi do głowy w tamtym momencie (przy telefonie). Gdybym wiedział że to co robiłem (wielbiciel) nie sprawia Jej przykrości i że nie zrobi nic konkretnego by coś zmienić – nasze pierwsze spotkanie z pewnością nie odbyłoby się tak szybko. Poczekałbym, być może kolejne trzy lata… Mówię Jej o tym we wtorkowy wieczór, nalega. Strasznie się boję nie wiedząc jak zareaguje. Może przecież zrozumieć to zupełnie inaczej niż ja a moje słowa popsują wówczas wszystko. Całe szczęście M. okazuje się być bardzo wyrozumiała, stwierdza że myślała o czymś znacznie gorszym. O czym? Tego już zdradzić nie chce. Oczywiście wypytuje mnie dlaczego chciałbym jeszcze poczekać z ujawnieniem się i nawiązaniem kontaktu gdyby istniała taka możliwość; nie chcę Jej tego powiedzieć, lepiej nie, nie na tym poziomie naszej znajomości. Jak by zrozumiała mnie i moje podejście do tej kwestii? To że jesteśmy przecież jeszcze bardzo młodzi a te przykładowe trzy lata mogłyby tak wiele zmienić w naszej wspólnej przyszłości. Wspólnej, tak bardzo tego pragnę… Bylibyśmy przecież starsi, bardziej dojrzali, inaczej patrzyli na otaczający nas świat. Wszystko przybrałoby inne kształty. Nie wspominam o żadnej z tych rzeczy, milczę. Pomijając sprawę wyjaśnienia rozmowy telefonicznej, zdarzyło się coś jeszcze. Idziemy na spacer na pobliski plac zabaw, trzymając się za ręce podziwiamy piękno nocy która na dobre zawitała nad miastem. Dookoła nas cisza, ciemność. Widzę tylko Ją, Jej oczy i usta które zaczynają dotykać moich ust. Czuję się jak przed laty, jestem strasznie spięty ale jednocześnie proszę Boga aby ta chwila nie miała końca. Dzielę ten moment z miłością mojego życia, jednak teraz najzwyczajniej brakuje mi słów aby o tym pisać. Po prostu jest wspaniale… Oczywiście czas biegnie nieubłaganie i trzeba się rozstać. Tym razem nie na długo ponieważ już jutro, czyli trzy dni po opisanym tu spotkaniu nadejdzie następne. Ona przyjeżdża do mojego miasteczka i już za ok. 16 godz. ponownie Ją zobaczę. Odliczam czas…


2004.04.09
Dzień jak i wieczór zapowiadają się wspaniale pomimo że od rana jestem lekko zdenerwowany. Jest się czym denerwować ponieważ nasze spotkanie ma odbyć się w zupełnie innym miejscu czyli w mojej miejscowości. Trochę to dziwne ale Ona ma przyjechać do mnie – tak ustaliliśmy. Mam już wiele spraw zaplanowanych i teraz pozostaje mi tylko czekać na Jej przyjazd. Odmierzam czas do wyjścia z domu aż tu nagle około godz. 15:20 dzwoni telefon. W słuchawce słyszę Jej głos który ma dla mnie złe wieści, nasze spotkanie zostaje odwołane i w jednej chwili ten wspaniale zapowiadający się wieczór zmienia się nie do poznania, koszmar. Powodem zmiany planów jest „… wydaje mi się że Wieki Piątek to nie najlepszy pomysł”. W gruncie rzeczy ma rację, ja również nie proponowałbym spotkania w tak ważny dzień gdyby nie chodziło o tą Jedyną Osobę – o Nią. Jednak życie bywa okrutne, szczególnie jeśli chodzi o mnie i godzina 18:15 przestaje się liczyć w dzisiejszym dniu. Przeprowadzamy krótką rozmowę na temat przygotowań przedświątecznych jednak gdy pytam o inny termin kiedy mógłbym się z Nią zobaczyć, Ona wydaję się być całkiem obojętna. Odnoszę wrażenie że nie zależy Jej na tym i już całkiem zdezorientowany postanawiam zakończyć rozmowę. Czarne myśli, o których lepiej nie wspominać, „przelatują mi przez głowę”. Czuję się winny i zupełnie bezsilny. Co robić? Nadchodzi wieczór, chwytam za słuchawkę. Rozmawiamy o innym terminie i ustalamy wstępnie że będzie to Poniedziałek Wielkanocny. Dla mnie to kolejne dni czekania a miałem przecież taką nadzieję że podczas świąt spędzimy ze sobą więcej czasu niż zwykle. Chyba okrutny los chce inaczej i wychodzi mu to aż za dobrze, niech to szlag trafi. Jeszcze nie wiem kiedy ponownie wyjadę, nie ukrywam że w dużej mierze zależy to właśnie od Niej. Tymczasem pozostaje mi czekać. Mam nadzieję że poniedziałek okaże się bardziej łaskawy i będę mógł wtulić się w Jej ramiona. Czy proszę o tak wiele?



2004.04.12
Łaskawy poniedziałek – bzdura. „Dobry los już opuścił mnie, odszedł nocą kiedy spałem”. Te słowa chyba wszystko potrafią wyjaśnić, wszystko czyli to że drugi dzień świąt należy zaliczyć do okrutnych. Ten dzień zapowiada się wspaniale, jadę od Niej, spotykamy się, rozmawiamy. Po jakimś czasie Ona proponuje abyśmy poszli na spacer w towarzystwie Jej (chyba) najlepszej koleżanki. Zgadzam się oczywiście choć już od samego początku ten pomysł nie wydaje mi się zbyt dobry. Wiem jak to jest z koleżankami – One będą gawędzić o swoich sprawach a jak będę szedł za nimi i czuł się jak piąte koło u wozu. Tak też się dzieje. Większość „naszego” spaceru milczę przysłuchując się Ich rozmowie. Czuję się jak nie powiem kto ale to jeszcze nic strasznego. Po około godzinie wracamy, dzwoni kolejna koleżanka która mieszka w mojej miejscowości i proponuje że przyjedzie po moją M. aby pokazać Jej swoje nowe mieszkanie (koleżanka kupiła to mieszkanie w bloku tuż nade mną – fantastycznie). M. zgadza się i po jakimś czasie siedzimy wszyscy na kanapie u moich nowych sąsiadów. Oglądamy mieszkanie po czym sąsiedzi chcąc zabić czas postanawiają opuścić lokal i udać się wraz z Nią w bliżej nieznane mi miejsce. Nie wiem w jakim celu ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia ponieważ zapowiada się że M. mnie opuści. Jeszcze przez moment mam nadzieję że może zaproponują mi abym pojechał z nimi, tak się nie dzieje. Ona wsiada do samochodu nawet się nie żegnając, ot tak po prostu jakby mnie nie było. Nie zamieniamy praktycznie ani słowa na osobności. Odjeżdżają a ja znowu zostaję sam. Źle się czuję kiedy nie ma Jej ze mną, życie traci jakikolwiek sens. W chwili obecnej, kiedy piszę ten tekst, nie daje mi spokoju jedno pytanie: dlaczego Bóg zadał sobie tyle trudu aby nas zbliżyć do siebie skoro teraz rani mnie tak dotkliwie? Co ja takiego zrobiłem? Powoli zrywam z Nim kontakt, jestem ciekawy jak teraz mnie ukaże bo to co się wydarzyło w poniedziałek jest dla mnie najgorszą karą. Po prostu nie ma Jej przy mnie i chyba nigdy tak do końca nie było. Czas leci, święta się kończą, trzeba powoli wracać. Miało być tak wspaniale, wyjątkowo. Zastanawiam się czy Ona zadzwoni do mnie jako pierwsza, ja tego kroku już raczej nie zrobię. Po co mam znowu prosić o spotkanie skoro tej drugiej stronie na mnie nie zależy. Być może wyciągam błędne wnioski ale taka jest już moja natura, może kiedyś się zmienię. Wyjeżdżam w czwartek i jeszcze tego dnia zaniosę Jej różę i spróbuję się pożegnać. Nie wiem jeszcze o jakim charakterze będzie to pożegnanie ale jest kilka spraw których trzeba powiedzieć. Tak bardzo Ją kocham! Boże, pomożesz mi?

2004.04.15
Wstaję wcześniej niż zwykle, pakuję się i pełen obaw jadę do Niej. Nie mam pojęcia co może się wydarzyć, to przeraża mnie najbardziej. Czy jest to ostatnie nasze spotkanie? Co Ona w ogóle o mnie myśli? Mam niesamowity mętlik w głowie ale nie rezygnuję z planu który wymyśliłem wczorajszej nocy. Jak zawsze kupuję różę i idę do Jej mieszkania. Oddycham ciężko, ponownie serce bije jak oszalałe jednak tym razem już nie ze szczęścia. Stoję przed drzwiami, w środku słyszę głosy i zastanawiam się czy zapukać. To wahanie trwa dobre pół godziny po czym nie mając chyba nic do stracenia pukam. Otwiera współlokatorka i mówi że nie ma Jej w domu, jeszcze nie wróciła ze świątecznej przerwy i ma przyjechać dopiero w piątek wieczorem. Faktem jest że miała to być niezapowiedziana wizyta i tak też się stało. W konsekwencji M. nie ma w domu i co mogę dalej zrobić? Przekazuję różę koleżance oraz płytę z jednym utworem którą nagrałem zanim wyszedłem z domu. Płyta taka zawsze była dołączana do kwiatów na Walentynki jednak teraz coś pokusiło mnie aby zrobić wyjątek właśnie tego dnia. Utwór na cd jak zawsze romantyczny, przekazuje najlepiej to co czuję. Żegnamy się z koleżanką i wychodzę. W jednej chwili zmieniam plany co do mojego odjazdu i tym samym opuszczenia rodzinnych stron. Pierwotnie zamierzałem wyjechać późnym wieczorem albo nawet za kilka dni (miałem trochę czasu w zapasie, który miał być przeznaczony wyłącznie dla Niej), jednak teraz kieruję się prosto na dworzec. Tak kończą się moje tegoroczne święta, które były pełne nadziei, nadziei na wspólnie spędzony czas, tylko z Nią. Przez tydzień, który przesiedziałem w domu byliśmy ze sobą zaledwie kilka godzin w dniu kiedy przyjechałem i poszedłem prosto do Niej. Pozostaje jeszcze Drugi Dzień Świąt ale to już zupełnie co innego, brak mi słów. Obecnie znowu dzieli nas ponad 200 km. Przyjechałem dzisiaj a po raz ostatni widziałem Ją w poniedziałek. Żadnego kontaktu od tamtego momentu…

2004.04.16
Łamię własne zasady a to chyba nie jest nic dobrego. Postanawiam do Niej zadzwonić i najzwyczajniej w świecie porozmawiać. Mam nadzieję że Ona podsunie mi coś na myśl podczas rozmowy i w jakiś sposób wszystko się wyjaśni. Coś w tym jest ponieważ nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Jest tak jak zawsze i teraz wydaje mi się że to wszystko sobie uroiłem. Zacząłem dramatyzować z powodu jednego zwyczajnego nieporozumienia choć nadal sądzę że postąpiła źle w ubiegły poniedziałek, zostawiając mnie samego. Jednym słowem, nic się nie zmienia! Dziwnie się czuję przy tej słuchawce, chcę wiele rzeczy z siebie wyrzucić ale nie mogę Jej tego powiedzieć, zbyt wiele nas różni w kwestii uczuć, to boli. Ona tak „zwyczajnie” do tego podchodzi, ja z kolei zrobiłbym dla Niej wszystko. Nic nie jest tak proste jak każdy z nas by tego oczekiwał. Życie ?

2004.04.25
Prawie 10 dni przerwy od naszego ostatniego kontaktu nie wyszło nam na dobre. Dzisiejszego wieczoru liczyłem na długą i przyjemną rozmowę, ponownie los chciał inaczej. Zamieniamy dosłownie kilka słów po czym Ona żegna się ze mną tłumacząc że jest zmęczona. Znowu nic nie mogę poradzić na Jej decyzję. Nawet nie zdążam powiedzieć jak bardzo mi Jej brakuje, jak bardzo tęsknię. Taka jest prawda, nie ma dnia ani godziny żebym o Niej nie myślał, żebym nie przypomniał sobie jakiegoś szczegółu dotyczącego jednego z naszych nielicznych spotkań. Nie usłyszałem od Niej ani jednego słowa, które dałoby mi wiarę że nie jestem dla Niej obojętny. Teraz jednak nie ma to najmniejszego znaczenia. Wracam do siebie z pustką w głowie, zaczyna się nowy tydzień, ubiegły to jedna wielka porażka.

2004.04.30
Tym razem dzwonię wcześniej niż zazwyczaj. Jest w domu sama, ma wyśmienity humor, dobrze nam się rozmawia. Po kilku ostatnich „wydarzeniach” bardzo mi tego brakowało i wierzę że tak już pozostanie. Miałem mieszane uczucia co do tego telefonu, nie po raz pierwszy z resztą, ale całe szczęście wszystko ułożyło się dobrze i znowu mogę żyć nadzieją…choć jest ona trochę ograniczona z kilku prostych a za razem niezrozumiałych powodów. Za każdym razem kiedy mówię jak bardzo za Nią tęsknię, Ona nic nie odpowiada. Zawsze mnie to gnębi; czy proszę o wiele licząc na odwzajemnienie tego gestu? Do tej pory zdarzyło się to tylko ten jeden pamiętny raz i miałem nadzieję (znowu) że nie ostatni. Przecież to tylko kilka słów, dla mnie jak ważnych i budujących, które pozwalają mi stwierdzić że znaczę coś dla osoby po drugiej stronie. Najwidoczniej Ona podchodzi do tego zupełnie inaczej, może (jak sama stwierdziła w jednym z listów) nie jest niczego pewna. Rozumiem to, jestem przecież tylko kimś kto uważa że jest cudowna. Nadal tak uważam jednak bardzo brakuje mi tych słodkich wiadomości które dostawałem od Niej na samym początku naszej sieciowej znajomości. Teraz wiele się zmieniło, przestała pisać, zaczęliśmy się widywać, mimo to czegoś mim brakuje. W najbliższy piątek ponownie zobaczę Jej śliczną twarz, usłyszę Jej głos, dotknę Jej włosów. Czekam na te kilka chwil z utęsknieniem. Chciałbym wtulić się w ramiona osoby którą kocham.

2004.05.07
Od początku byliśmy tylko znajomymi, nie pasujemy do siebie, czy Ty jesteś taki cichy i spokojny tylko przy mnie? Te słowa usłyszałem dzisiejszego dnia z Jej ust. Nie byłem tym zaskoczony ponieważ sam zainicjowałem taką sytuację i chciałem wszystko zakończyć właśnie dzisiejszego dnia. Gdyby nie to, siedziałbym teraz przed tym ekranem i wypisywał niestworzone historie jak było wspaniale, jak świetnie się bawiliśmy, jak miło spędziliśmy ze sobą kilka godzin. Jednak nie, nie dzisiaj ponieważ prawda i fakty są o wiele bardziej bolesne. Kiedy wyszli ostatni znajomi z Jej mieszkania, wiedziałem że to właściwy moment. Zaczęliśmy rozmawiać na osobności po raz pierwszy tego cholernego dnia i ostatni w naszej całej egzystencji którą łudziłem się by nazwać „bycie razem”. Kiedy rozmawialiśmy, nie była w stanie ani razu spojrzeć mi w oczy, bawiła się kartami, śmiała się, raniła… Stwierdziła że ze mną było tak samo jak z moim „poprzednikiem” (cokolwiek to miało znaczyć), że wszyscy faceci są tacy sami, że jak tylko powie się im coś miłego to wyobrażają sobie niewiadomo co. Cały ten potok słów, który zaczął wyniszczać moją duszę, ranić przy każdym wypowiedzianym słowie, przekonywać że jestem nikim, wyrzutkiem społeczeństwa, że nie mam po co żyć, został wypowiedziany w przeciągu pół godziny. Taki krótki i zarazem trwający całą wieczność odcinek czasu przekreślił w jednym momencie całe moje dotychczasowe życie. Wiedziałem, że powinniśmy byli zakończyć tą znajomość ponieważ nie miała ona najmniejszego sensu, nie przypuszczałem jednak że będzie to tak bolesne. Sam początek wypłynął dość gładko, wahałem się tylko przez chwilę ale kilka wypitych wcześniej piw zrobiło swoje, pozwoliło nawiązać do tej kwestii jednak nie uśmierzyło cierpienia. Po raz drugi zacząłem płakać po naszym rozstaniu tak jak to miało miejsce przed kilkoma laty. Sądziłem że przyjmę ten ciężar dużo lepiej, w końcu jestem starszy, bardziej doświadczony – myliłem się. W drodze powrotnej do domu działy się ze mną niesamowite rzeczy, rzeczywistość łączyła się ze snem, wracały złudne wspomnienia które nie pozwalały mi zrozumieć tego co dokonało się przed kilkoma chwilami, że wszystko obróciło się w pył, że to już koniec !!! Ona, niczym nie wzruszona, była taka jak zawsze. Nie było po Niej widać że coś się zmienia, dokonuje na naszych oczach. Jest piękna, może mieć każdego, życie Jej wydaje się być usłane różami. Z człowiekiem z którym była przez ostatni rok „było nudno” pomimo tego iż facet jest starszy ode mnie o dobrych kilka lat, niezależny finansowo. Jeśli taka jest prawda, co ja mogłem Jej dać ? Chyba tylko moje uczucie które okazało się być zupełnie bezwartościowe. Nie umiem rozmawiać z ludźmi, taka jest prawda. Ona potrzebuje kogoś rozrywkowego, kto będzie Ją bawił każdym wypowiedzianym słowem, tak aby w jego towarzystwie miło płynął czas. Ja taki nie jestem, nie potrafię nawijać bez opamiętania, mieć coś do powiedzenia na każdy temat. To nie ja. „Kiedy jestem sam wśród bieli pustych ścian, wciąż myślę o Tobie i o naszych dniach, już wiem umknęło nam coś, czego nazwać nie potrafię, miłość ukradł ktoś…”. Wychodząc, chciałem się do Niej przytulić ten ostatni raz ale wiedziałem że nie ma to sensu. „Kocham Cię” wypowiedziane przeze mnie i podanie sobie dłoni zakończyły coś czego teraz nie sposób nazwać. Zamknęła za mną drzwi z lekkim uśmiechem na swej prześlicznej twarzy a ja oddaliłem się w stronę „powrotu do domu”. Wspominam teraz jedno z naszych spotkań kiedy zapytała mnie o czas jaki bym się cofnął gdybym miał taką możliwość. Ona chciałaby przenieść się do średniowiecza i poznać kulturę tamtych czasów. Jak z kolei, mimo że o tym nie wspomniałem, zapragnąłbym cofnąć wskazówki zegara tylko o kilka lat do momentu kiedy zobaczyłem Ją na tamtej letniej imprezie. Chciałbym się tam w ogóle nie pojawić. Bóg, którego od tamtej chwili prosiłem o pomoc w uczuciach, o Nią, doprowadził mnie aż do dzisiaj, kiedy moje życie straciło sens. Dzięki Ci Panie, nie wiem czym sobie zasłużyłem na taki los ale to nie może już dłużej tak trwać. Czas leczy rany ? Przekonam się o tym po raz drugi na własnej skórze, po „rozstaniu” z tą samą osobą, z moją M.

2004.05.17
Nie mogę uwierzyć że minął już ponad tydzień od momentu kiedy widziałem się z Nią po raz ostatni, że było to nasze ostatnie spotkanie, że już nigdy się do Niej nie przytulę, nie potrzymam za rękę, że życie i Bóg w taki a nie inny sposób pokierowali moim losem. Teraz jak zawsze, weekend spędzam w samotności, siedząc przed komputerem – marnuję cenny czas. Jeszcze nie tak dawno samotność była dla mnie okazją do snucia marzeń i planów związanych z Nią, teraz jest zakałą mojego życia ponieważ nie mogę przestać myśleć o „pewnych sprawach”. Siedzę i wspominam wspólnie spędzone chwile, czytam od początku ten tekst oraz wiadomości które dostałem od Niej przed kilkoma miesiącami. Właśnie te wiadomości bolą mnie najbardziej. Są w nich takie rzeczy że teraz jeszcze bardziej nie jestem w stanie pojąć tego co stało się przed dziesięcioma dniami. Dlaczego pisała do mnie w ten sposób, robiąc mi takie nadzieje, nawet mnie nie znała. Jeszcze jedna z Jej ostatnich wiadomości które dostałem na gg: „Chyba się zakochałam, zgadnij w kim….”. Dlaczego ? Czy Ona po prostu lubi bawić się uczuciami takich ludzi jak ja, tych którzy „wyobrażają sobie niewiadomo co” na każde Jej skinienie. Tego już nigdy się nie dowiem, być może nigdy Jej nie spotkam (bardzo bym tego chciał)… niemożliwe… jeszcze nie tak dawno miałem tyle planów. Dwa listy jakie do mnie napisała włożyłem do pudełka aby zniknęły mi z oczu, miś – maskotka (którego dostałem na Walentynki) leży pod łóżkiem. Nie ma Jej, nie ma świata, wolno płynie czas…

2004.05.26
Dzisiejszego dnia, rano, wysłałem do Niej kartkę, ostatnią kartkę. Okazją do tego były zbliżające się imieniny. Oprócz tradycyjnych życzeń, dołączyłem kilka słów od siebie aby powiedzieć że pomimo tego co się wydarzyło, bardzo mi Jej brakuje, że tęsknię. Sam nie wiem czemu miało to wszystko służyć ale chciałem choć jeszcze przez chwilę poczuć się tak jak dawniej kiedy jeszcze sądziłem że jest coś między nami. Napisałem również, że nigdy Jej nie zapomnę, że wiele dla mnie znaczy i że Ją kocham. Podpisałem się tak jak dawniej, pseudonimem. Pomimo upływu czasu nadal za Nią tęsknię i wciąż myślę o tym, gdzie popełniłem błędy. Wiem że było ich wiele, stanowczo za wiele jednak podstawowym (tak mi się wydaje) jest moja osobowość. Gdybym tylko mógł, zmieniłbym się dla Niej, jednak to nie było możliwe. Każdy z nas posiada pewne cechy które nabył podczas swojego życia i których nie można wyzbyć się tak łatwo. Może gdybym miał więcej czasu… Teraz to bez znaczenia, znowu jestem sam a jedyna osoba na której naprawdę mi zależy, zamknęła z trzaskiem drzwi do swojego serca. M. bardzo Cię kocham i nigdy o Tobie nie zapomnę !!!

2004.06.07
Minął miesiąc od chwili gdy widziałem Cię po raz ostatni. Niewiele się zmieniło od tamtego momentu…wciąż o Tobie myślę i oddałbym wszystko aby móc się do Ciebie przytulić i powiedzieć jak bardzo Cię kocham.

2004.06.26
Zbliża się czas powrotu do domu. Nie byłem tam od dość dawna z braku jakichkolwiek powodów, teraz niestety trzeba już jechać, wracać do wspomnień. Kiedy tak myślę o tym wszystkim, nie mogę uwierzyć że wsiądę do tego samego dyliżansu który niemalże dwa miesiące temu wiózł mnie prosto do Niej. Przemierzałem drogę nie zdając sobie sprawy z tego co się zdarzy. Mało tego, jechałem z nadzieją że jeszcze bardziej zbliżymy się do siebie. Teraz już wszystko umarło, dla Niej po prostu nie istnieję, jeśli chodzi o mnie – nic się nie zmieniło, kocham Ją. Gdybym miał taką możliwość, nigdy nie wróciłbym w tamte strony, jednak to nie jest możliwe. Wysiądę na przystanku późnym wieczorem zaledwie kilka kroków od Jej mieszkania, zjem to co zawsze w tym samym barze i tak jak zawsze przejdę ulicą na którą wychodzi klatka schodowa prowadząca do drzwi… Ona tam mieszka a ja będę tak blisko i jednocześnie tak daleko. Udanych wakacji moja M., zawsze będę przy Tobie.

2004.07.20
Jadę na wieś i nagle widzą Ją. Idzie do swojego drugiego domu, który jest oddalony ode mnie zaledwie o kilka kilometrów. Dziwnie się czuję, jest mi strasznie gorąco a moje serce znowu bije jak oszalałe. Gdy Ją wymijam - delikatnie zwalniam aby dokładniej się Jej przyjrzeć. Jest taka jak zawsze, pięknie wygląda, wspaniale się porusza i ma w sobie to coś czego nie sposób opisać słowami, sam nie wiem co to takiego. Przez moment przemyka mi przez myśli pomysł aby podwieźć Ją do domu gdyż ma do niego jeszcze spory kawałek; jednak szybko zmieniam zdanie nie chcąc aby mnie zobaczyła. Mimo wszystko zawracam i jadę powoli w Jej kierunku, nie wiem dlaczego to robię. Cały roztrzęsiony zbliżam się powoli gdy nagle z bocznej drogi wyjeżdża czarny pojazd do którego wsiada i znika tym samym z moich oczu. Myślę teraz o tym co zaszło. W jednej chwili przywołuję wszystkie wspomnienia z Nią związane i czuję się źle bo nie ma Jej przy mnie. Nie mogę odpędzić się od tych myśli, najgorzej jest nocą kiedy nie mogę spać. W mojej głowie tylko Ona, nawet w moich snach.

2004.07.23
Docierają do mnie informacje że być może wróciła do swojego byłego chłopaka. Daje mi to trochę do myślenia gdyż poprzednio byli ze sobą przez rok jednak jak sama kiedyś mi wyjawiła, „Było z nim nudno”. Przecież jest od Niej starszy o sześć lat, niezależny finansowo i na pewno dobrze się z nim bawi, chyba na tym najbardziej Jej zależy. Dlaczego poprzednio się przy nim nudziła a teraz prawdopodobnie znowu są razem? Mogę się tylko domyślać. Może powiedziała mi tak aby mnie uspokoić? Z resztą – jakie to ma teraz znaczenie. Mam nadzieję że dobrze Jej z nim.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fardil



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 1530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 23:07, 11 Sie 2005    Temat postu:

2004.08.07
Tak się zdarzyło że musiałem spotkać Ją na ulicy dwukrotnie jednego dnia. Pech czy szczęście? Z jednej strony chciałem aby się to nigdy nie wydarzyło, z drugiej - czekałem na to i robię to nadal przejeżdżając przy każdej okazji obok Jej domu. Gdy mnie mijała, chciałem nie patrzeć ale to nie było możliwe, oczy same zwróciły się w tą stronę. Delikatnie się uśmiechnęła, witając się ze mną, zrobiłem to samo. Trudno to teraz opisać, po prostu przeszliśmy obok siebie. Chciałem zapaść się pod ziemię lub jak najszybciej oddalić się z tego miejsca. Weszła do pobliskiego sklepu, taka jak zawsze - cudowna.

2004.08.15
Właśnie trwa festyn, taki sam jak w roku 99’ kiedy to zobaczyłem Ją po raz pierwszy. Rok po tym pamiętnym wydarzeniu, 13. sierpnia 00’ dotknąłem Jej ust;można więc chyba powiedzieć że właśnie dzisiejszego wieczoru ma miejsce mała rocznica. Jestem przekonany że w tym momencie dobrze się bawi a jest zaledwie kilkanaście kilometrów ode mnie. Wolę jednak żeby mnie tam nie było i dlatego postanowiłem spędzić ten wyjątkowy wieczór w samotności. Pomimo starań, stale przychodzą mi na myśl wspomnienia. Jeszcze kilka miesięcy temu miałem co do dzisiejszego dnia pewne plany, chciałem go spędzić tylko z Nią w niepowtarzalnej atmosferze wśród blasku świec…jednak ktoś chciał inaczej i zamiast być teraz z Nią, wolę Jej unikać. Czas leci nieubłaganie, jestem ciekaw czy on coś zmieni. Kocham Cię moja M.

2004.11.14
Wszystko wydaje się być takie zwyczajne i takie proste ale to tylko pozory, pozory które mylą. Nie mam o Niej (tym bardziej od Niej...) żadnych wieści. Nie wiem co robi, czy mieszka w tym samym miejscu (kiedyś wspominała mi o przeprowadzce), nie wiem zupełnie nic. Wydarzenia z przeszłości stale wracają, szczególnie nocą tak jak w tym momencie. Marzę o Niej, Jej dłoniach i o tym jak by to było gdybym nie zrobił tego pierwszego kroku. Ktoś mi wspomina że się zmieniłem, że wyglądam inaczej ale nie wie czym to jest spowodowane. Chyba tylko ja to wiem i bardzo się z tego cieszę. Jakiś miesiąc temu, kiedy wracałem do domu, zobaczyłem Jej najlepszą koleżankę, tę która towarzyszyła nam na spacerze w Poniedziałek Wielkanocny (traktuję ten dzień jako początek końca wszystkiego). Jechaliśmy tym samym autobusem ale mnie nie poznała, stwarzała przynajmniej takie wrażenie. Chyba tego wieczoru przewidziałem podobną sytuację, w końcu dworzec znajduje się tak blisko Jej domu. Całe szczęście koleżanka przyszła tu sama, nie zamieniliśmy ani słowa ale przyznam że czegoś się bałem. Tymczasem twarz mojej M. widzę tylko na zdjęciu, bolesne ale prawdziwe.

2005.05.07
Mijają dni, miesiące...minął rok. Rok przemyśleń, wyrzeczeń, wspomnień, chyba najdłuższy rok mojego życia. Ciągle wracam do tamtego okresu i nie wiem czy powinienem się cieszyć czy też smucić. Wspominam każdy szczegół, każdy detal, każde wydarzenie, krok po kroku analizuję wszystko od początku i zakładam co by było gdybym zrobił coś tak a nie inaczej. Niestety nigdy się już nie przekonam bo wszystko przykrył kurz nie zostawiając po sobie ani krzty „czystego miejsca” – nadziei. To wszystko tkwi gdzieś głęboko w mojej głowie i za nic nie mogę z siebie tego wyrzucić, pozbyć się, zagrzebać. Gdyby to było możliwe, nie zastanawiałbym się ani chwili dłużej, zrobiłbym to, stając się wolny. Byłby to rodzaj nowego życia, jak gdyby narodzić się ponownie, bez wspomnień i historii swojego własnego istnienia. Nie bałbym się różnych miejsc które mimo wszystko muszę teraz mijać, dróg którymi muszę chodzić. Wiele rzeczy byłoby teraz zupełnie inne ale to oczywiście tylko i wyłącznie przypuszczenia, można by powiedzieć – coś w stylu marzeń. Sam osobiście niewiele się zmieniłem, może jestem trochę ostrożniejszy i nie daję złapać się w różnego rodzaju pułapki które wszędzie na nas czyhają. Mój image jest również trochę inny, śmieszny, powiedzmy że wyróżniam się z tłumu. To na znak „żałoby”? lub raczej odpoczynku od przeznaczenia z którym każdy z nas ma do czynienia. Ktoś, komu poświęcony jest ten tekst jak i wiele innych rozdziałów mojego życia, mieszka gdzieś tam, daleko na wschód ode mnie, prawdę powiedziawszy nawet sam nie wiem gdzie teraz dokładnie, bo niby skąd. „Wróciła” do tego kto był moim „poprzednikiem”; jak już wspominałem, sporo starszy ode mnie, niezależny finansowo, bardziej dojrzały. Ktoś z kim czuje się lepiej, na kim może polegać, po prostu ktoś inny ode mnie, różniący się w każdym calu (można powiedzieć że znam dobrze tego człowieka). Co ja bym teraz dał aby dowiedzieć się co u niej, nie wspominając już o spojrzeniu w jej oczy, oczywiście z ukrycia. Kiedy jestem w jej okolicach, zawsze mijam jej dom, celowo, może kiedyś tak zupełnie „przypadkiem” miniemy się na drodze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Arlen



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:38, 12 Sie 2005    Temat postu:

prezczytalem caly ten tekst i jestem pod wrazeniem... mysli kotluja mi sie we lbie i nie do konca wiem co powinienem myslec, ale wiem na pewno ze jestes odwazny - mimo iz klan to osoby obce, choc tak naprawde nie do konca, to nie wiem czy odwazylbym sie zamiescic na forum tekst tak intymny, traktujacy o jednym z najwazniejszych, najpiekniejszych i najbardziej bolesnych wydarzen w zyciu. Jestes takze czlowiekiem wielkiego serca i mimo ze wspomnienia sa wieczne to mam nadzieje ze powrocisz do szarej rzeczywistosci i na nowo sprubujesz nadac jej barw, tym razem z kim innym u boku :)

Pamietaj: co nas nie zabije, tylko nas wzmocni :wink:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fryngiel



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stąd

PostWysłany: Nie 22:29, 14 Sie 2005    Temat postu:

Nie no chłopie jestes WIELKI. Potrafiłeś przelać na ekran monitora swoje emocje w taki sposób, że zapiera dech w piersiach. Przedstawiłeś realia w sposó lepszy i ciekawszy niżby była to fikcja. Zanim wstąpiłem do tego klanu i jeszcze nawet o l2 nie słyszałem, zdażyło mi się wejść całkiem przypadkiem na Twój blog. Jesteś człowiekem, który potrafi się otworzyć i przemyśleć każdy wers swojego życia. Twój post pokazał, że jesteś uzbrojony w cały magazynek doświadczeń i nie mam już wątpliwości co do tego, iż bardzo dobrze nadajesz się na lidera klanu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fardil



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 1530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Pon 0:12, 15 Sie 2005    Temat postu:

Ja mam blog?? Podaj linka - z chęcia pooglądam:)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fryngiel



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stąd

PostWysłany: Pon 7:16, 15 Sie 2005    Temat postu:

no masz, bądź miałeś bloga :) no chyba, że są w Polsce dwie osoby które mają klan ArsMoriende w l2 i klan Arsmoriendi w CS

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fardil



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 1530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Pon 8:44, 15 Sie 2005    Temat postu:

No bo są dwie osoby JA mam klan w L2(ArsMoriende),a Szakaal ma w CS (ArsMoriendi).
Szakaal był w naszym klanie - to Almidriss - i bedzie jak wróci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fryngiel



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stąd

PostWysłany: Pon 11:29, 15 Sie 2005    Temat postu:

a to sorki za złe skojarzenie faktów :P

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zayl
Administrator


Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 952
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z drzewa

PostWysłany: Pon 18:01, 15 Sie 2005    Temat postu:

piekna historia. jakby ktos chcial poczytac w orginale to zapraszam:
[link widoczny dla zalogowanych]
papa Kwadratowy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fardil



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 1530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Pon 18:09, 15 Sie 2005    Temat postu:

A juz sie chciałem popisac ze jestem romantyczny. A Zayl wszytsko popsół... Ale co jak co historia jest super - a zy ja pisałem ze to jest moja?:)

PS: Wiesz wogule co to za serial ktorego bylo tam forum? Czy tylko wrzuciłes w google pierwsze zdanie i patrzyłes co wyleci...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Arlen



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 0:04, 16 Sie 2005    Temat postu:

ja to powiem tak.... DUPA '

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Zayl
Administrator


Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 952
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z drzewa

PostWysłany: Wto 9:16, 16 Sie 2005    Temat postu:

hehe nie wiem, widzialem tytul tego serialu 1szy raz na oczy Kwadratowy a na ta historie sie natknalem podczas szperania na necie :} szukalem kilku smieci i ta historia mi wpadla w oko Kwadratowy
pozdrawiam :>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fryngiel



Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 311
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stąd

PostWysłany: Wto 9:50, 16 Sie 2005    Temat postu:

łeeeeeeeeeeee! :)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fardil



Dołączył: 25 Cze 2005
Posty: 1530
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Wto 11:15, 16 Sie 2005    Temat postu:

Serial - Na Pułudnie - i jest super bardzo go lubiłem - zdjeli go z atnety jakies 4-5 lat temu:(
Widze ze Zayl umysnie szykał tego "opowiadania" - ehh niektórzy ludzie są "dziwni" i wredni...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Arsea



Dołączył: 07 Lip 2005
Posty: 122
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków-malownicze okolice

PostWysłany: Wto 14:16, 16 Sie 2005    Temat postu: Buhaha

Eeee... :) A ja po przeczytaniu Twojego wyznania mialam ochote zamiescic swoje wiersze na forum. Nigdzie nie publikowane i trzymane jedynie w szufladzie tak dla wlasnej przyjemnosci albo moze nie przyjemnosci bo przebija sie przez nie bol i cierpienie a czasem nawet podziw do milosci z dawnych lat. Naszczescie Zayl ostudzil moje zamiary. Fardil co jak co ale ta historia byla piekna...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klan ArsMoriende Strona Główna -> Multimedia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin