Klan ArsMoriende
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Klan ArsMoriende Strona Główna
->
Multimedia
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
SERWER:ALLSERON
----------------
Ogloszenia
Rekrutacja
Regulamin Forum
Poza Lineage ][
----------------
Problemy...
Manga/anime
Humor
Offtopic
Multimedia
Sprawy zamknięte
----------------
Archiwum
Dodatki
----------------
Shoutbox
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Fardil
Wysłany: Pią 17:51, 02 Wrz 2005
Temat postu:
Pozwole sobie mieć inne zdanie;)
Zayl
Wysłany: Pią 17:17, 02 Wrz 2005
Temat postu:
ej no przeciez tamtego nie szukalem celowo! przypadkiem szperajac po necie sie na nie natknalem! taki zlosliwy nie jestem
pozdrawiam
Fardil
Wysłany: Pią 15:31, 02 Wrz 2005
Temat postu: opowiadanie...
Została sama. Innych pochłonął ciemny las, daleko z tyłu; leżeli, porozrzucani jak niepotrzebne zabawki: tu zapomniana lalka, tam ołowiany żołnierzyk z zabawnie powykręcanymi nogami i śmiesznie odstającą głową, gdzie indziej rozpruty wilk - przytulanka... Droga była ciężka; lśniąca ciemność spływała na nich, kusząc, zwodząc światłami, mamiąc wizjami, podsuwając fałszywe ścieżki. Walczyli w milczeniu z napierającym mrokiem, trzymając się z dala od smolistych drzew, drących niebo powykręcanymi szponami. W gąszczu czuło się 'jego' obecność.
Po pewnym czasie wątła ścieżka zniknęła zupełnie i drzewa sięgnęły ku nim, mącąc zmysły, powodując, że chciała krzyczeć, krzyczeć, aby tylko zakłócić duszącą ciszę tego lasu, przyprawiającą ich o szaleństwo... Lecz żaden dźwięk nie wydostał się z jej rozdartych, niemych ust.
Nie pamiętała - nie chciała pamiętać, jak znalazła się tutaj. Strzępy obrazów, odłamki koszmaru - fragmenty ich twarzy, gdy po kolei poddawali się 'jemu'... Zamknęła oczy, potrząsnęła głową. Pustka. Tak lepiej.
Spojrzała przed siebie. Czarna skała sterczała ze wzgórza jak przegniły kieł, wgryziony w niebo. Nie było gwiazd ani księżyca; nie tutaj. Wkoło przyczaił się las. Dwa kroki w tył, jedna nieprzyjemna chwila i dołączy do towarzyszy... Drzewa wołały, nęciły; zacisnęła pięści. *Musiała* iść dalej. Wiedziała, dlaczego tu jest. Wyjęła nóż, który zalśnił czerwonawym blaskiem, spojrzała za siebie ostatni raz. Musi jej się udać: zacisnęła kciuki. Jeśli będzie miała szczęście, znów będzie razem z przyjaciółmi. Ostrożnie postąpiła krok naprzód po wąskiej ścieżce. Potem drugi. W tym miejscu szczęście nie istnieje - pomyślała.
Była już prawie u celu; spojrzała na horyzont. Tak, słońce niedługo wzejdzie. Już zapomniała, czym jest dzień. I już sobie nie przypomni. Wiedziała o tym.
Ścisnęła broń mocniej. Może nie będzie potrzebna, może światło wystarczy... 'On' musiał czekać z drugiej strony skały, sycąc się jej przerażeniem. Bo była przerażona. Modliła się o powodzenie, lecz czuła, że jej modlitwy opadają ku ziemi i rozpływają się, nim jeszcze ją dosięgną. Jeszcze dwa kroki i zobaczy, co czai się za zakrętem...
I wtedy dopiero poczuła prawdziwe przerażenie, tak wielkie, że sztylet wypadł z brzdękiem z jej sparaliżowanej strachem dłoni. Odwróciła się powoli i nierówno, jak marionetka szarpana nieumiejętnie za sznurek. 'On' tam był. Stał przed nią gibki, smukły, ociekający czernią, a w oczach miał obietnicę wiecznego cierpienia. Nie osłoniła się nawet, gdy uderzył, upadła, niezdolna do ruchu; eksplodował w niej palący ból. Słońce już wzeszło; jeszcze trochę, pomyślała - jej ciało wygięte było w łuk, jej dłonie drgały spazmatycznie, jak umierające ptaki - za chwilę wszystko się skończy, za chwilę będzie wśród przyjaciół. Światło sięgnęło skały, która ich osłaniała, ochraniając 'go' coraz mniejszym strzępem cienia. 'On', jakby się tym nie przejmując, sięgnął ku niej ponownie, znów wywołując falę bólu, która posłała ją w nieświadomość - ale 'on' chwycił ją i przytrzymał, nie pozwalając nawet na chwilę ulgi. Cień kurczył się dookoła nich; już ostatnie chwile bólu, jeszcze moment...
'On' spojrzał na promienie słońca, bliskie już na palec i odwrócił się do niej, tchnąc złośliwością. Pociągnął ją, bezwładną jak szmacianą lalkę. Nie była w stanie stawiać oporu, gdy chronił się wśród cieni i chłodu, w wielkiej, milczącej pustce; rozpacz była jedynym pozostałym w niej uczuciem. Zawiedli, pomyślała. Ona zawiodła; nie dołączy do przyjaciół. A potem był już tylko ból, jak obietnica płonąca w 'jego' oczach. Zatapiające wszystko, wieczne cierpienie.
I drugie by Ir:
Idę. Po prostu. Plecak ciąży, a mięśnie nóg skarżą się na długą trasę - ale góry wołają. Nie mogę oprzeć się takiemu wyzwaniu... I wcale nie zamierzam.
Nieczęsto zdarzają mi się takie chwile... Zwykła droga, wędrówka, do której nic mnie nie zmusza, nie muszę przed nikim uciekać, ani nikogo gonić. Czyste, fizyczne zmęczenie jest dla mnie czymś tak rzadkim, że aż przyjemnym.
Przerwa. Siadam na najbliższym kamieniu, opieram o niego plecak i wyciągam przed siebie przechodzone nogi. 'Niekiedy chodzenie jest przyjemniejsze od latania' - przebiega mi przez głowę, ale ta myśl szybko umyka, kiedy zajmuję się inną czynnością. Jak na miejsce przystało: podziwiam widoki.
Przede mną ścieżka wije się jeszcze trochę po zboczu i dociera do grani. Dolinę po drugiej stronie zasnuwają mleczne chmury. Zieleń trawy i łagodność stoku przypominają mi o moim ogrodzie i sprawiają, że czuję się bezpiecznie. Idealne miejsce na odpoczynek. Grzeję się przez chwilę w słońcu, przymykam oczy. Czuję, że mogłabym tak siedzieć wiecznie.
Lekki do tej pory wiatr wzmaga się. Leniwie otwieram oczy; po chwili przecieram je ze zdumieniem. Może to wpływ zmiany światła, ale większość trawy wydaje się teraz pożółkła. Niby nic w tym dziwnego, tutaj zbliża się jesień, lecz jeszcze przed chwilą przysięgłabym, ze zbocze jest zielone! Chmury pędzące po niebie przesłaniają słońce. Wiatr wzburza biel poza krawędzią grani. Chmury kotłują się, wzbierają i wydymają. Tamta część stoku jest teraz odsłonięta i widzę wyraźnie skały, szczerzące się w niebo. Jasna ścieżka biegnie tuż nad przepaścią.
Biały chaos powiększa się - wiatr wypycha w górę kłęby mlecznej mgły; chmury napierają na grań, pęcznieją, poganiane przez coraz silniejsze podmuchy... Wygląda to jak wielka fala powodzi, wisząca nad lądem, jakby wahając się, czy uderzyć. Nagle drżę. Wiem, że jestem dużo starsza, niż te góry, i że będę istnieć, kiedy o nich już nikt nie będzie pamiętał - lecz czuję się zupełnie nieważna, maleńka w porównaniu z ogromem i majestetem otaczających szczytów. Wydaje mi się, że sama moja obecność w tym miejscu to śmieszne przeoczenie, które zaraz zostanie naprawione.
Jakby na potwierdzenie moich myśli wiatr przegania wreszcie chmury przez grań. Spiętrzona biel załamuje się i spada na mnie, na zbocze, na cały świat. Mam wrażenie, że to góry obudziły się i chcą zmyć z siebie wszystko, co do nich nie należy, oczyścić się i odzyskać swój surowy spokój. Ogarnia mnie groza, a jednocześnie podziw dla tej siły. Biel przesuwa się wokół.
Wiatr jest jednak szybkim wierzchowcem - po chwili mleczna mgła spływa w niższą część doliny. Rozglądam się, lekko zdziwiona, że nic mi nie jest. Z bieli, wystają tylko skąpane w słońcu najwyższe szczyty i grań, którą pójdę dalej.
Wstaję, przeciągam się, nakładam plecak. Koniec odpoczynku, jeszcze daleka droga do przejścia. Widok ze szczytu będzie przepiękny... Ruszam wąską groblą, prowadzącą nad chmurami. Czuję się jak jedyna żywa istota w tym świecie, ocalała z kataklizmu. W zasięgu wzroku nie ma nikogo, nikogo też nie wyczuwam. Nie przeszkadza mi to, nawet mnie to cieszy. Góry wystarczą.
PS: Zayl oszczedze Ci roboty i nie szukaj Tych opowiadan w googlach:)
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin